fot. Marta Wieczorek

Niezainteresowani polemiką

Jeśli ktoś zastanawiał się, jaki jest problem z podejściem wielu osób z polskiego środowiska literaturoznawczego i krytycznoliterackiego (nie wszystkich!) do slamu i literatury mówionej, to dobrym przykładem jest redakcja „Małego Formatu”: środowiska te są po prostu niezainteresowane polemiką.

Pismo to, jak donosi Culture.pl slam zorganizowało jako sposób promocji swojego pierwszego numeru (sic!) w 2017 roku – wtedy slam był dla nich dostatecznie dobry, bo można na nim było zbić trochę kapitału społecznego. Za to w 2023 roku, czyli w dwudziestolecie slamu poetyckiego w Polsce), podsumowując rok poprzedni w poezji postanowili w ogóle o slamie nie wspominać – jakby nie istniał.

Czyli tak: jak można się dzięki slamowi wypromować, to slam jest dostatecznie dobry. Jak trzeba rok rzetelnie podsumować, to już się nikomu z redakcji literackiej na slam iść nie chciało lub chociaż kogoś od slamu zapytać, co tam się u Was dzieje, kochani.

Pismo działa od roku 2017 i jeśli dobrze policzyłem, to slam na jego łamach do niedawna pojawił się czterokrotnie: raz w rozmowie z kolektywem „Wjazd/Zjazd” (raczej negatywnie), dwa razy dzięki niemożliwej wręcz skrupulatności w rocznym przeglądzie pola Jakuba Skurtysa (nie bez narzekań, podyskutowałbym z Tobą kiedyś, Jakub, bo chętnie zaznaczyłbym punkty rozbieżne, ale nie w tym tekście) i raz dość pozytywnie, ale głos przyszedł zupełnie z zewnątrz, spoza Polski, od Simona Armitage. Aż zacytuję, bo może redakcja zapomniała:

“Mnie interesuje mistrzostwo. Interesują mnie najwybitniejsze możliwości poezji, a poezja to kraina pełna różnorodności. W Wielkiej Brytanii jest bardzo żywa, po części dodały jej werwy slam i performans, po części, jak sądzę, rosnąca nieufność wobec sieci społecznościowych, mass mediów i świata, w którym 24 godziny na dobę atakują nas bzdury. Występy slamerów wnoszą mnóstwo zapału i energii. To właściwie tradycjonaliści, przekazujący twórczość w sposób, w jaki pierwotnie szerzyła się poezja – jeśli zgodzimy się, że jej początki to gromadzenie się w świątyni i wokół ogniska, w teatrze – zatem w formie ustnej, przy użyciu ciała i cielesności. O takiej sztuce nie powiem nic negatywnego, z wyjątkiem tych jej odmian, które idą na łatwiznę, prowokują do natychmiastowej reakcji albo są wydawane bez potrzeby”.

Cały wywiad tutaj.

Aż do niedawna w kwestii slamu redakcja ta wyrabiała więc polskę normę: slam to nic ciekawego, wspomnimy dla porządku (jak ktoś porządnie robi przegląd pola) albo zupełnie nie (bo to przecież drobny dodatek, nic nie znaczące zjawsko, artystycznie nie na tyle istotne, by o nich wspominać). A później nadszedł niedawny felieton Barbary Rojek “Kocur Literacki (2) – Ryzyk-Fizyk w podróży po zrozumienie”. A ponieważ moje nazwisko pojawia się w nim aż 12 razy (sic!) uznałem, że mam prawo do polemiki. Niestety tekst ten będzie się tułał w sieci, bo na moją, myślę że dość uprzejmą, prośbę o publikację polemiki dostałem odpowiedź Jakuba Nowackiego, redaktora „Małego Formatu”, o takiej treści: “Dzień dobry, dziękujemy za lekturę tekstu i propozycję! Nie jesteśmy zainteresowani polemiką. Pozdrawiamy serdecznie,”.

Prawo redakcji. Jak widać, moja propozycja nie mieściła się w deklaracji programowej „Małego Formatu”, który określa się jako “cyfrowy magazyn poświęcony krytyce literackiej i społecznej”, dodając “Tworzymy miejsce dla różnych nurtów refleksji krytycznej”. Nie sądzę, żeby mój dorobek był aż tak żałosny (nie jest wybitny, ale dotychczas raczej nie miałem problemu z publikacjami u podobnych i nieco bardziej doświadczonych zespołów), żebym nie był dość dobry dla redakcji. Albo więc redakcja wybitnie mnie nie lubi, albo to decyzja ideowa – zakładam jednak to ostatnie.

Celowo kreślę tu szeroki kontekst, bo chciałbym pokazać, że tekst Barbary Rojek to nie jest jakieś odstępstwo od normy traktowania slamu jako biednej istoty. Właśnie wpisuje się idealnie w to niezainteresowanie polemiką, w którym wiele jest dyskusji pozornych i redakcji pozorujących otwartość na nowe (jak to w każdym, zwyczajnym, hermetycznym środowisku).

Może pora więc wreszcie odbić piłeczkę nieco mocniej (dać tam, gdzie ich nie ma, jak pisał pewien poeta): literaturoznawcy zajmujący się poezją, którzy odmawiają zbudowania kompetencji w kwestiach literatury mówionej i slamu są jak drogowcy, którzy nie potrafiłby zaprojektować ronda: zwyczaje niekompetentni. Redakcje, wydawnictwa, jednostki naukowe i festiwale, które świadomie pomijają tak duże zjawiska jak slam poetycki i literatura mówiona są intelektualnie wątpliwej jakości. Na szczęście „Mały Format” do tego grona przecież nie należy: bo te 5 wzmianek i jeden felieton o slamie w ciągu 6-7 lat działalności redakcja jednak opublikowała.

jak-powinno-być

Nie mam w zwyczaju krytykować kogoś, kto w tytule tekstu deklaruje, że jest w podróży po zrozumienie za to, że zgłasza swoje wątpliwości.

Najbardziej chyba żałuję, że Rojek tylko wspomina, ale nie wyjaśnia w przypisie tego, że „Można by dużo powiedzieć o problemach z jak-powinno-być Jędrka, ale trzeba by najpierw się w wielu miejscach nie zgodzić z opisem jak-jest, ale to nie tu i nie teraz”. Jak widać powyżej, postarałem się opisać jak w mojej, ograniczonej jednostkową wiedzą i doświadczeniem opinii jest z obecnym stanem literaturoznawstwa i krytyki literackiej na przykładzie jednej, wciąż jeszcze posiadającej walor młodości (nie piszę tego pejoratywnie) redakcji.

Rojek wspomina o debacie, do której zaprosiło inne pismo: „Kontent”. Miała to być debata o akademii i okazałem się w nim jednym głosem. Poczułem się znowu tak, jak wtedy, gdy mnie pouczano, że punktowanie jest dla uczelni dobre (nie jest i nie będzie, spójrzcie w końcu szerzej i zróbcie coś z tym absurdem ludzie!). Mam swoją teorię, dlaczego byłem jedynym głosem: bo ciężko jest krytykować swojego pracodawcę lub też instytucję, z którą wiąże się przyszłość i której poświęciło się najlepsze lata swojego życia. Trudno jest krytykować dyskurs, do którego się aspirowało, w którym ma się swoje mistrzynie i mistrzów – to jak poddać w wątpliwość swój cały światopogląd.

Jak to się ma do slamu? Fundamentalnie. Granice dyscyplinowe są ustalone, przez co realnie blokują (lub, w wersji ograniczonej) spowolniają rozwój teorii i krytyki. W jakiej dla przykładu dyscyplinie mają się doktoryzować humaniści cyfrowi, którzy czują wyraźnie, że ich przedmiot przekracza obiegi definiowane za czasu, gdy prasa drukarska była intelektualną wersją misjonarza? A z punktu widzenia humanistyki cyfrowej rozwój slamu da się opisać bardzo prosto: wystarczy przekroczyć granice Polski i spojrzeć na inne sceny (czeską, brytyjską, karaibską). Wystarczy dzieła interpretować także w kontekście społecznym, widzieć jak rozwój platform wideo i transmisji na żywo umożliwił lokalnym zjawiskom upowszechniać się w zupełnie nowy sposób, wystarczy opisać obieg slamowy i literacki w kontekście gier społecznych, w jakie oba te obiegi są zanurzone. Bo dla humanisty cyfrowego nagroda Nike, drabinka rankingowa League of Legends, lista punktowanych czasopism, Ogólnopolskie Mistrzostwa Slamu Poetyckiego i nagroda Forward Prize w kategorii Best Single Poem – Performed to zjawiska bardzo podobne. Dla humanisty cyfrowego całkiem normalne jest, że współpracuje z językoznawczynią (dr Dagmara Świerkowska-Kobus) z filologiem angielskim (dr Bartosz Wójcik) czy publikuje w tej samej antologii co psycholożka (Urszula Sikora) i socjolog (Bartosz Dłubała). Więcej: może kibicować podcastom poetyckim (Halo tu Rewers), fundacjom (Fundacja KulturAkcja, Fundacja Heuresis). Bo razem próbują animować i opisać zjawisko, które nie mieści się w jednej szufladzie – najpierw rzeczywistość, później teoria: tego uczę osoby studenckie, z którymi pracuję.

Tymczasem ograniczony do przestarzałych granic dyscyplinowych obieg literacki popełnia bardzo poważne pominięcia. Okazuje się, że polskiemu slamerowi łatwiej dostać artykuł w „The Guardian” niż w „Małym Formacie”.

W obiegu ograniczonym instytucjonalnymi regulaminami grantowymi i niezaktualizowaną teorią oraz brakiem międzynarodowego rozpoznania wydaje się nieopisywalny walor artystyczny wierszy mówionych (spoken word) w wydaniu Gorman czy przedstawicieli środowiska Button Poetry (polecam występy Neil Hilborn, Sabriny Benaim, Sarah Kay czy wspólny występ Dariusa Simpsona i Scott Bostley).

Nie pomogą milionowe wyświetlenia, oczywiste dla oglądających mistrzostwo i artyzm przekazu. Trzeba by było odrobić lekcje z doktoratu Dagamary Świerkowskiej-Kobus, w którym opisana jest sytuacja komunikacyjna slamu i jego wyznaczniki gatunkowe, żeby później patrząc na spoken word wiedzieć, że dosłowność (krytykowana przez Rojek) może być strategią literacką i artystycznym wyborem (jednym z wielu, które się podejmuje). Obieg literacki lamentuje nad tym, że nikt już nie czyta poezji, popełniając najzwyczajniej w świecie błąd poznawczy: otóż okazuje się, że umowna definicja poezji przyjęta przez obieg literacki jest wadliwa, prowadzi do nieefektywnego wydawania środków publicznych, braku kompetentnych osób eksperckich, które mogłyby edukować media, wpycha twórcze osoby w ograniczające je programy warsztatowe i stypendialne, które będą kolejne pokolenia prowadziły do frustracji. Wreszcie prowadzi do braku należytego wsparcia dla wielu uformowanych artystek i artystów świata literackiego – los Rudki Zydel czy Pawła Rogińskiego jest tu szczególnie gorzki: trafili w międzydyscyplsinową szczelinę.

Jeśli więc w koślawy, przyznaję, sposób biję się za slam, pienię się, dopominam się i domagam dla slamu sprawiedliwości, to robię to z potrzeby sprawiedliwości. Rojek pyta, gdzie ta pogarda dla slamu, skoro slam jest taki popularny? Jeśli dobrze pamiętam, to sam używam precyzyjniejszego języka niż słowo „pogarda”. Natomiast mogę tu spokojnie powiedzieć, że dochodzi w przypadku slamu do systemowych pominięć. Dlatego jeśli rzeczywiście jesteś w podróży po zrozumienie Barbaro Rojek, to zastanów się czy nie byłoby dobrze, gdybyś została kolejną z krytyczek, które pomogą rozwijać slam, które będą się dla slamu dopominały zwyczajnej sprawiedliwości. Mogłabyś w tym być dużo lepsza i skuteczniejsza niż ja. Ja jestem głośny, bo muszę być skuteczny – tak postrzegam swoją rolę intelektualisty.

Rozumiem wątpliwości co do stanowiska, że „dostarczanie odmiennych wizji rzeczywistości jest sprawcze”. Jeśli mówię, że jestem konstruktywistą utopijnym, to nie biorę tego znikąd. Utopie pochodzą z wykładu Przemysława Czaplińskiego wygłoszonego lata temu na warszawskich Manifestacjach Poetyckich, a konstruktywizm czerpię od Latoura.

Od lat pracuję z wieloma instytucjami kultury w całej Polsce: od niewielkich domów kultury, przez instytucje, które zdobyły dużą markę po jednostki centralne, podległe bezpośrednio pod ministerstwa. Pracuję dla nich wraz ze swoim zespołem w ramach marketingu kultury oraz jako ekspert, którego zadaniem jest dostarczanie wraz z zespołem wizji i strategii. I ja wpływ swojej pracy w sektorze dostrzegam. Ale nie jestem w nim alfą i omegą: pełnię w nim rolę o ograniczonym wpływie.

Dziś na TikToku widziałem jak podawany dalej przez TikTokera był fragment wypowiedzi Judith Butler o Palestynie. Gdy intelektualiści wypowiadają się publicznie o aktualnych, egzystencjalnych i politycznych kryzysach i biorą udział w konstruowaniu narracji to nie mam wątpliwości, że praca intelektualna jest pracą sprawczą. Gdy Amanda Gorman występuje w USA na prezydenckiej inauguracji, to nie mam wątpliwości, że symbolicznie zmienia coś w rzeczywistości – domyka pewien większy i dłuższy proces. Problemem polskich intelektualistów jest to, że mylą kontrolę (jaką chcieliby sprawować) z ograniczonym i kolektywnym wpływem (który nieustannie konstruuje życie społeczne).

Wierzę w kolektywną pracę (choć sam zajmuję w społecznościach zawsze role na samym skraju, bo cieżko mi przychodzi budowanie trwałych relacji i zrozumiałem, że taka rola też jest ok). Sprawczość i wpływ społeczny nie dzieje się w pojedynkę: potrzeba w nim pojedynczych mikroutopii (jak ładnie, lepiej ode mnie, określił niedawno moją strategię Aleksander Wójtowicz).

Zresztą najlepszy przykład pojawił się niemalże niespodziewanie. Wspomniany wyżej Wójtowicz napisał z okazji Światowego Dnia Poezji komentarz ekspercki, w którym bez problemu znalazło się miejsce dla slamu.

Czy mogę się mylić w swoim „ jak-powinno-być”? Możliwość pomyłki, a nawet ośmieszenia jest dla mnie ryzykiem wpisanym w społeczną pracę intelektualną.

Wybory estetyczne są wyborami politycznymi

Nie mogę się zgodzić ze stanowiskiem, że osoby slamerskie miałyby publikować swoje utwory tylko i wyłącznie w celach archiwizacyjnych lub badawczych – ten pogląd zakładałby, co się niestety ostatnio dzieje, że publikacje pełnią funkcję służebną wobec krytyki, jurorów, festiwali i uniwersytetów.

Książki wydaje się po to, żeby ludzie je czytali. Dlatego tak bardzo doceniam sposób prowadzenia rozmów i dobór gości podcastu Halo tu Rewers. Raz Bartosz Wójcik zda relację z turnieju slamerskiego w środowiskach literatury karaibskiej, innym razem Małgorzata Lebda opowie o wsi i bieganiu, Yaryna Posuniak o budowaniu międzynarodowej biblioteki (i bieganiu). To, co robią Joanna Jastrzębska i Katarzyna Kozak to porządne dziennikarstwo kulturalne – podcast przy poezji, w którym poezja jest wpisana w codzienne życie ludzi. Jak zapisały przy okazji odcinka z Mariolą Mikulską „poezja jest sprawą powszechną. nie dla krytyki literackiej, tylko dla wszystkich: do czytania i słuchania. może do tej pory to nie wybrzmiało dość mocno, ale nam w rewersie nie chodzi o prestiż i uznanie w tzw. środowisku, nam chodzi o rozmowy z fajnymi ludźmi”.

Osobowości twórcze nie powinny być ograniczane sztucznymi, instytucjonalnymi podziałami. Poetka może śpiewać, występować na slamie i robić performance – może być artystką wizualną, krytyczką czy naukowczynią. Może być i nie musi być.

Cieszę się, że Barbara Rojek krytykuje dyskurs dookoła slamu, a nie slam sam w sobie. Pani Redaktor, poza tym złośliwym Jędrkiem, który styl ma trudny i sposób bycia jeszcze trudniejszy jest dużo ciekawsze zjawisko i jeszcze ciekawsze środowisko, któremu zależy.

Jeśli napisałem artykuł o poezji slamowej, to nie dlatego, że trzeba bronić wartości artystycznej slamu. Interesowało mnie zagadnienie zupełnie inne, a mianowicie jakie strategie przyjmują slamerzy, gdy zmieniają kanał komunikacji ze swoją publicznością ze slamów i otwartych mikrofonów na zapośredniczenie przez druk. Interesowało mnie też jak będzie przebiegała praca z redaktorami i wydawnictwami i czy te ostatnie są już gotowe do tego typu pracy z tego typu osobami.

Obowiązujące estetyki mają swoje implikacje polityczne: kształtują prestiż obiegu, ocenę artystyczną czy nawet działania wydawnicze. Jest rzeczą kardynalną dla konstrukcji utworu czy powtórzenia traktowane są przez osoby redaktorskie jako artystyczny defekt czy walor. Co z rymami wewnętrznymi, długością utworów i funkcją fatyczną? Co ze świadomą rezygnacja z ironii? Opisuję tu zestaw praktyk, które nie występują w każdym utworze osób, które slamują.

Jeśli piszę o transgresji, która się dokonuje w czterech książkach osób slamerskich i poetyckich, to piszę o niej jako pewnej właściwości ich projektów artystycznych. Nie chcę tu robić ponownej analizy, ale generalnie mamy tu wątki dotyczące podważania tradycyjnych ról mężczyzn we współczesnym świecie (Wojciech Kobus), prawa osób LGBT+ (Patrycja Sikora), herstorie (Urszula Sikora) czy poetykę queer (Opal Ćwikła) – jeśli w 2024 roku to nie jest transgresja, to znaczy, że ja nie rozumiem tego pojęcia i trzeba mi je chyba na nowo wyjaśnić.

Także wybór tymczasowych wspólnot (wiedziałem, że ten parareligijny język kiedyś mi się czkawką odbije) to pewnego rodzaju wybory estetyczne i artystyczne: to wybory dotyczące tego, że literatura tak rozumiana świadomie odrzuca galopującą atomizację społeczną (w dużej mierze wywołaną właśnie przez przesadną wiarę w technologie, także w druk). Nie chodzi tu o świeckie religijne salki, chodzi o mikrospołeczności, tymczasowe społeczności, sceny, środowiska, spotkania – o życie społeczne literatury. Tego nikt slamowi nie zabierze, że jest w tej chwili najbardziej żywą i aktywną formą społecznej działalności literackiej.

Slam też nie musi być złożony z głosów wykluczonych i tego najbardziej się boję w jego rosnącej popularności: że on się w końcu znormalizuje, zanim zdąży porządnie zmienić te obecne normy, zanim zdąży przeformułować nasze podejście do życia społecznego. Slam może być rzeczą nieprzyjemną i czuję ogromną wdzięczność do obecnego zestawu osób animujących slam, że tworzą z niego bezpieczne przestrzenie.

Ostatecznie slam może być elementem bardzo interesującego odświeżenia pola literackiego. Na tym mitycznym Zachodzie CNN twierdzi, że poezja przeżywa swoją złotą erę i jest miejscem reprezentacji i w centrum swojego opisu stawia właśnie spoken word.

Slam jako forma oratury, jako poezja mówiona, literatura mówiona należy do pola literackiego. Jeśli zająłem się slamem jako humanista cyfrowy, teoretyk literatury i okazjonalny krytyk, to właśnie z poczucia odpowiedzialności za ten obieg: najpierw mówiono nam, że robimy nic ważnego. Później mówiono nam: piszcie o slamie sami. Później mówiono: piszcie o slamie, ale nie mieszajcie go z literaturą. Teraz mówią nam: źle piszecie.

Pani Redaktor, pomóż nam w naszej pracy kształtowania slamowego i literackiego dyskursu, a szybko okaże się, że Jędrek i jego teksty nie będę potrzebne, a ja odetchnę, dam wszystkim spokój i zajmę się wreszcie czymś innym. I będę wreszcie przychodził na slamy tylko po to, żeby mi szczęka opadała od tych wspaniałych utworów slamerskich, które wśród juweniliów i wielu innych, całkiem przyzwoitych utworów się na slamach spotyka. Lubię to życie literackie, jest mi do życia potrzebne i dlatego staram się je wspierać.

Zdjęcie główne: Marta Wieczorek



Opublikowano

w

przez