Psylocybina

Grzegorz “Wierszem” Jędrek

A co powiedzielibyście na ognozję?

Olga Tokarczuk, Czuły narrator

Myślę, że wiersze nie powinny być ani za mądre, ani za głupie. Moje są czasem przeintelektualizowane, a czasem sentymentalne. I dobrze.

10 lat pisałem inną książkę. A później wyrzuciłem ją do kosza i napisałem ten zbiór wierszy.

Nikt by mi tego nie wydał. Mógłbym załatwić jakieś dofinansowanie, ale c’mon, to nie jest najlepszy model biznesowy na świecie.

Zresztą ja już mam swoją nagrodę: te wiersze pozwoliły mi pojechać do Litwy, a niektóre zostały na litewski przetłumaczone, były publikowane w czasopismach, zinach i antologiach, raz wygrywały slamy, a innym razem je przegrywały. Były w świetnym podcaście i czasem u znajomych w mieszkaniach.

Wiersze tu zgromadzone nie mają dystrybutora czy wydawcy. Dzięki temu mogą być za darmo, ale za tę cenę nie uczestniczą w obiegu wydawniczym.

Trzeba było trochę przeżyć, żeby je napisać, więc jeśli coś Ci się tu spodoba, zacytuj to u siebie na Stories. Tak dotrą do kogoś jeszcze. Dzięki.

I jeszcze: czy muszę dodawać, że wszystko, co poniżej, jest zupełnie zmyślone?

Bartoszowi Wójcikowi za rozmowy o “Psylocybinie” i życiu, za przekonanie, że literatury nie robi się samotnie i za to, że ten tom nie zatrzymał się na stronie A. Dagmarze Świerkowskiej za to, że rozmawiała ze mną o rymach, zachęcała do publikacji i radziła. Smutnemu Tuńczykowi za wsparcie. Ewelinie i Antkowi, za to, że ich opowieści i moją opowiada się razem. Znajomym, którym chciało się czytać lub słuchać tych wierszy na kolejnych etapach za to, że tej książki też nie wyrzuciłem do kosza. Wielu osobom piszącym poezję i slamy za inspirację: jeśli ktoś mnie zapyta, to chętnie wyrecytuję ich bardzo obszerną listę. Publiczności za podniesione i za opuszczone ręce – łatwiej się pisze, gdy to Wy oceniacie. Redaktorowi Bogusławowi Wróblewskiemu i całemu “Akcentowi” za to, że mogłem to środowisko reprezentować w Litwie i zawsze o mnie pamiętają. Wojtkowi i Monice z Cafe Heca za ważne dla mnie spotkanie autorskie. Katarzynie Kozak i Joannie Jastrzębskiej, za najlepszy podcast poetycki “rewers”. Ludziom z Fundacji Heuresis za krótką, wspólną przygodę. Birutė Jonuškaitė i Tomasowi Vysniauskasowi za tłumaczenia moich wierszy na litewski. Bohdanowi Zadurze za kilka krótkich rozmów i mejli. Romanowi Honetowi za dawne rozmowy. Joannie Roszak za wsparcie. Jackowi Dehnelowi za redakcję wiersza Układamy biblioteczkę. Aleksandrowi Wójtowiczowi za długie spacery. Rafałowi Rutkowskiemu, za to że stara się być najlepszym przyjacielem na świecie. Wszystkim tym, z którymi rozmawialiśmy o literaturze i życiu w podcastach, radiach i na żywo za krótkie i długie rozmowy o literaturze i życiu.

Strona A

Noc jest

Noc jest.
Siedzimy tu sobie.
Przez chwilę jest lepiej, przez chwilę jest człowiek
małą i niewidoczną dla nikogo kulką.
Wyobraź to sobie.
Jesteś i jest Ci dobrze.
Jesteś i nic nie boli.
Widzisz jak strumień światła przepływa powoli przez ciebie:
cały ten syf się goi.
Pozbywasz się zbroi.
Wyciągasz z siebie wszystkie zakrzywione szpile,
jesteś teraz czymś, co intensywnie żyje,
Co się w sobie łączy i co się naprawia.

Nie ma lekko, prawda?
Kiedy się otwierasz w środku mała rana.
Czasem można ukryć ją pod dobrą bluzą,
czasem wciąga w przeszłość jakby była dziurą.
Wszystko ma być szybo. Wszystko ma być naraz.
Weź ten dom na kredyt, będziemy mieć taras.
Wspólna biblioteczka, ty piszesz eseje
Dostajemy Nobla i nic się nie dzieje.
Nic się nie wydarza.
A później się budzisz i znowu jest rana.
A później jest praca i przebija płuca:
Wszystko ma być szybo. Wszystko ma być naraz.
Każda Twoja chwila będzie odmierzana.
Wszystkie twoje kroki będą policzone.
Wszystkie Twoje myśli idą w dobrą stronę.

Robisz wszystko, co każą i dostajesz szóstki.
Robisz wszystko, co każą i czujesz się pusty.
Chodzisz tam, gdzie proszą, mało udostępniasz,
Jesteś raczej typem dobrego klienta.
Ten pogodny gościu, ta dobra typiara.
Wszystko ma być szybo. Wszystko ma być naraz.
Znowu się zapadasz.

Wiesz już, że Europa to pogodna wyspa.
Wiesz, gdzie jest granica, wiesz że to nie przystań
dla każdego typa. Wiesz, że nie masz prawa porządnie się wyspać.

Nie każdu tu śnić może, nie każdu może kochać,
cena metra jest ceną za życie w obłokach.
Wszystko będzie dobrze, jeszcze tylko chwilę,
jeszcze tylko kroczek i będziesz motylem,
który sobie leci, któremu jest lepiej.

Znowu pusto, cholera,
znowu czujesz rzekę, wiecie:
gdzieś tam w sobie Styks, Letę lub Xanax.
Może trochę Eufuorii? Leci gdzieś na streamie.
Może człowiek zapomni o całym tym syfie.

Noc jest.
Siedzimy tu sobie,
jesteś małą kulką.

Tutaj nas nie znajdą, tu przyjdą za późno:
bo wiesz, chociaż tutaj możesz się zbuntować.
Noc jest. Ale będzie jaśniej.
Teraz chodź się schować.

Ukiyo-e, lofi hip hop

Dobrze jest, bywa miło, twoje serce od dawna 
jest małą Hashimą. Twoje serce to wątle 
tlący się węgielek, porzucony budynek
który był kapliczką jakiegoś pomniejszego 
bóstwa-sporofitu. 

Twoje serce to plecha, która się rozrasta, 
pokrywa kawiarnię, widelczyk do ciasta, 
jest już na kanapie, na posłaniu pieska, 
twoje serce to wirus, światowa pandemia. 
I znów nie masz serca.

Strzępki (to dawno…)

To dawno nie są już wiersze to nie są chyba piosenki
Zbyt mocno i raczej za długo mam zaciśnięte szczęki

ZOZZ

Jeżeli muzyka, to elektroniczna.
I jeśli wiersze, to te dla znajomych.
Niektóru lubią poezję.
Niektóru lubią poezję.

A jeśli wyznania, to te o depresji.
I gdy zaburzenia, to zawsze pod opieką.
Niektóru lubią poezję.
Niektóru lubią poezję.

Jeżeli lirycznie, to bez używania.
I gdy nostalgia, nie piszemy wierszy.
Niektóru lubią poezję.
Niektóru lubią poezję.

I kiedy Polska, raczej ironicznie.
I kiedy Europa, to postkolonialna.
Niektóru lubią poezję.
Niektóru lubią poezję.

Gdzie jesteś, David Bowie?
Musimy lecieć w kosmos.
Niektóru lubią poezję.
Niektóru lubią poezję.

Zakochałem się w Bunny Tsukino

zakochałem się w Bunny Tsukino
od teraz wszystkie moje lęki miną

idę zaraz po smoking i różę
choć tak bardzo w tym stroju się duszę

będzie dobrze i będzie pięknie
ktoś nam tu narysuje przyjęcie

księżycowy tak kazał horoskop
światło robi mi z głowy stroboskop

nasze dzieci będą magiczne
moje wiersze będą liryczne

Bunny magią cienie odgoni
od pękniętej w połowie skroni

zakochałem się w Bunny Tsukino
co ty ze mną robisz dziewczyno

księżyc pali mi każdą czakrę
przecież miało być tak zabawnie

Co nas ogranicza? (Wersja pierwsza i trzecia)

Wielkość mieszkań
Brak planów eksploracji kosmosu
Poświata miasta, która nie pozwala gapić się na gwiazdozbiory
Monogamia, poligamia, poliamoria
Tabu
Zbyt wąskie postrzeganie płci 
Wychowanie religijne
Bezsensowność pracy i niewspółmierność zarobków do starań 
Algorytmy mediów społecznościowych 
Przyzwyczajenia 
Pandemia
Stosunki władzy i podległości 
Ilość czasu na życie
Głupie stereotypy
7 grzechów głównych w tym szczególnie pycha
Brak szerszej perspektywy na kwestię ograniczonych surowców 
Tory kolejowe i drogi (próbowaliście kiedyś podróżować pieszo na dłuższym dystansie?)
Brak własności środków produkcji
Zimno śniegu
Pojemność klatki piersiowej
Mindfullness
Perspektywa konieczności spłacania zaciągniętych kredytów, która zjada naszych znajomych
Wściekłość ludzi dookoła
Wybałuszone oczy oburzonych
Stan samochodu
Nieustanna przemoc, najczęściej wobec słabszych i nietypowych jakby był jakiś typ lepszy od wszystkich typów
Słabe zrozumienie dla nieneurotypowości
To, że nie da się opowiedzieć jak wyglądają gałęzie drzewa pokryte cienką warstwą śniegopopiołu na tle pomarańczowego nieba o pierwszej w nocy w mieście
To, że zmywarka jeszcze działa, więc nie można iść spać 
To, że kilkukrotnie sprawdzamy czy zrobiliśmy na pewno wszystko, żeby móc się rano obudzić 
Problemy ze snem
Pustka w oczach
To, że nie możemy zacząć od początku 
Nuda
Schematyczność seriali, monotonność gier i powtarzalność piosenek
Konieczność dostosowania harmonogramów do innych ludzi
Skutki uboczne leków
Smog
Role społeczne 
Zmęczenie
Rezygnacja
Koncepcja czasoprzestrzeni
Teoria względności 
Oczekiwania na pointę na końcu każdego wersu 
Brak znajomosci języków programowania poza językiem naturalnym
Moc obliczeniowa procesorów 
Jakość łącza
Ilość danych do przyswojenia
Brak pomysłu na sensowne splecenie tego świata
Atawizmy
Potrzeba seksu i perspektywa prokreacji
Brak wiary
Obłuda i samooszukanie większości klechów 
Uczucie pustki 
Coś co sprawia, że jeszcze nie wyjechałem do Lipia, żeby tam na miejscu starego domu, mając przed sobą blaszany garaż przerobiony na szopę patrzeć jak wtedy, w dzieciństwie, na rozsypane, cukrowe kryształki gwiazd na niebie (garaż i dom są już zburzone, ale może Duży Wóz jest nadal nad piekarnią)
Coś co sprawia, że już nie patrzę z nadzieją na to niebo, z myślą że kiedyś polecimy daleko, do tego miejsca, które nas tak woła, złączeni za ręce, odpowiedzialni za ten statek, który rzetelnie pędzi przez kosmos, gdy próbujemy się wyspać, gdy czekamy: na gwiazdkę, na swoje ciała, na krótki podmuch z ust i pytanie:
To nawet piękne, czy to jeszcze trwa?
I mruknięcie w odpowiedzi, że nie
Że już się skończyło

LOVE – LETTER – FOR – YOU . TXT

Wiesz, dojrzewałem w świecie gdzie najsłynniejszy wirus wysyłał ci list miłosny 
i cóż to za piękny pomysł 
po sieci pędzi kod który ma bardzo proste przesłanie 
otwórz mój list wysłany do ciebie z miłości 
chcę otwórz proszę i tylko raz cię poproszę 
rzuć pracę odejdź od żony od męża zostaw psa dzieci książki samochód 
wysyłam ci list miłosny 
ten list przepisze ci później wszystkie w czaszce neurony 
cokolwiek zrobisz gdzie pójdziesz wciąż będziesz wśród zakażonych 
twoje się później ciało zmieni w najczystą słodycz 
która będzie wysyłać listy dozgonnej miłości 
aż w końcu ktoś wreszcie kiedyś pierwszy się uodporni 
napisze program i zniszczy nasz śmiertelny algorytm
i piszę to podczas pandemii która cierpliwe krąży aż znajdzie kogoś komu 
szybko odbierze oddech
słuchałem dzisiaj podcastu w którym jakiś człowiek
mówił że psylocybinę testuje się na tych chorych którzy się z światem nie mogą 
w swojej depresji pogodzić
ponoć badany poczuje taką jedność z istnieniem 
jakby wszystko dokoła (tu moja interpretacja)
wysłało mu list miłosny i przecież kto nie chciałby kiedyś 

poczuć takiej miłości

Psylocybina

między nami się nigdy nie wydarzy nic dobrze
jesteśmy echem siebie a ja próbuję się podnieść

weź jeszcze dwa oddechy ja chyba wreszcie zapomnę
sny przestaną być jutro tak śmiertelnie przytomne

Po co się pisze wiersze w 2022?

Na pewno nie po to, żeby jakiś krytyk głaskał Cię po główce. Zaprawdę, powiadam Wam, jebać krytyków i ich przeteoretyzowane grantami głowy.

Na pewno nie po to, żeby się utrzymać z wierszy. Kapitalizm to piekło, w którym albo produkujesz opakowania, albo pakują Cię w opakowanie, a dobry wiersz to: jebać to, jebać to, jebać to. Człowiek chce kochać, a nie wpieprzać batony.

Na pewno nie po to, żeby Cię na akademii dali jakiemuś przestraszonemu dziecku do recytowania. Niech temu dziecku wiersz będzie poduszką, gdy znowu o nim zapomną przykładni obywatele.

Na pewno nie po to, żeby się podobać. Wiersze są o życiu, nie o podobaniu. Drobniutkie grudki soli, szarpiące się przez palce.

Na pewno nie po to, żeby próbować zapomnieć o tym wszystkim, czego tak bardzo Ci potrzeba. Nigdy o tym nie zapomnisz, potrzebujesz tego i człowieku, jestem tu z Tobą, w tym wierszu i wcale nie musisz się spowiadać. Jesteś, więc myślisz.

Wiersze nie są po to, by rozbijać granice awangardy. Wiersze są po to, by na granicy nie koczowali ludzie. Czego nie rozumiesz w tym, że oni właśnie zostawiają ludzi na śmierć?

Fajnie, że Twój wiersz pomaga radzić sobie z lękiem przed śmiercią. Mniej fajnie, że Twój wiersz ignoruje życie. Ile jeszcze będzie takich gości, z którymi dobrze się ćpie, bo fajne wiersze pisze i jeszcze lepiej się ich wspomina, kiedy gość już nie może za siebie odpowiadać?

Fajnie, że Twój wiersz jest poszerzeniem granic języka, choć w 2022 potrzebujemy Cię bardziej niż kiedykolwiek, bo nasz język wciąż nie sięga zbyt daleko poza boga i ojczyznę, a boga już nie ma i przyszła pora na matczyznę. Nie wiem, czy zdążyliście to zauważyć.

Nie wiem po co są wiersze w 2022 roku, wiem że nie mogę patrzeć jak powolutku godzimy się z katastrofą i całej lewicy łatwiej wyobrazić sobie klimatyczną apokalipsę niż koniec kapitalizmu.

Teraz jestem tutaj, próbuję postąpić dobrze, wziąć odpowiedzialność jak psylocybinę, nie płakać, mieć w sobie to wewnętrzne światło ginącego gatunku (pozdrowienia dla tych, którzy załapali subtelne nawiązanie do odcinka Star Treka). 

Teraz próbuję być kawałkiem myślącego i współczującego wszechświata. Być kawałkiem, który puszcza dalej sygnał, który bierze go i daje.

Teraz jestem tutaj. Teraz jest 13 stycznia 2022. Teraz macie wiersz.

To pisanie jest aktem sprzeciwu 

Dzień, gdy przestajesz oglądać ambitne filmy
Wieczór, gdy po raz pierwszy, z gniotkiem wstydu w brzuchu, czytasz swoje szkolne pamiętniki
Wieczór, gdy próbując bronić resztki poczucia własnej wartości bijesz się pod mostem, przegrywasz i mówisz rodzicom, że zbiłeś skroń o krawężnik (dwa razy)
Dzień, gdy piszesz wiersz o pogrzebie babki
Dzień, gdy po raz pierwszy palisz z nimi na schodach obok wejścia do prześwitu, bo chcesz robić to co ona, to co oni, to coś co robi się razem, bo chcesz coś poczuć, czegoś doświadczyć, żeby coś było bardziej, żeby było
Dzień, gdy ranek zaczyna się od Felliniego, ale nie kończy się zbyt dobrze
Wieczór, gdy czytasz do mikrofonu, na wpół lub całkiem pijany (jeden stan od drugiego dzieli jedna zwrotka) wiersz o buddyjskich mnichach w bejsbolowych czapkach 
Noc, gdy te gwiazdy, tych gwiazd nad garażem było
Dzień, gdy masz siłę tylko na to, żeby oglądać Jodorowskiego, leżąc na podłodze wynajętego z kolegami mieszkania o cienkich jak wafle ścianach (nieustające, kurwa, wakacje)
Dzień, gdy boisz się dooglądać film, bo wydaje ci się za bardzo prawdziwy i myślisz, że jeśli go dooglądasz, to twoje życie potoczy się jak w filmie (może byś tego chciał, ale żal wciska ci gardło w kark)
Dzień, gdy jesteś ministrantem na pogrzebie dziadka
Dzień, gdy dziadek siedzi i patrzy, a ty zawzięcie przejeżdżasz przez kałużę, jakby nie było nic ważniejszego niż pokazać dziadkowi jak ty jeździsz na rowerze przez kałużę 
(wielokrotnie będą ci powtarzać jak to jesteś odbiciem dziadka i tylko trochę nie będą mieli racji)
Dzień, gdy wracasz do domu, który jeszcze wtedy jest twoim domem, a pies z radości biega od ciebie do drzwi i z powrotem, do ciebie, i do drzwi, i z powrotem
Wieczór, gdy czytasz z przyjacielem po raz pierwszy Ginsberga (wiedzieliście, że można zrobić wspaniały miecz z piórka, drążka suszarki i cienkiego szalika? też nie wiedziałem) zanim pójdziesz spotkać się z nią w jakiejś taniej, studenckiej knajpie i tak już zostanie
Dzień, gdy nocą było ognisko przy wałach i tego co dzieje się z księżycem nie dało się sfotografować
Wieczór, gdy byliście w ładnym barze (cóż za banał, ale przynajmniej tak było), a później puściłeś ich przodem i napisałeś przyzwoity wiersz (banał, ale przynajmniej tak było)
Dzień, gdy dwie dziewczyny w kawiarnii przed Marszem Równości (ty nie poszedłeś, tchórzu, zasłaniając się rodziną) więcej cię nauczyły o odwadze niż twoja cała, bogoojczyźniana edukacja
Dzień, gdy wyłeś pod drzewem w dawnym garnizonie przerobionym na budynki uniwersyteckie, szukając linijki pocieszenia w jakiejś starej książce z wierszami (wydawnictwo Ossolineum, i wciąż najokrutniejszy miesiąc to kwiecień, tu nic się nie zmieniło)
Wszystko to są dni, w których czekałeś na jakiś inny dzień, który miał nadejść, który miał nadać sens pozostałym dniom
Dnia tego miał zstąpić bóg, obca cywilizacja powrócić na ziemię, wśród krzaków przy dworku otworzyć się portal do tego świata, skąd od zawsze pochodziliśmy. 
Koniec przedstawienia, Atlantyda, teraz będziemy żyli naprawdę.
Tego dnia żadne życie (choć przede wszystkim twoje) miało nie wydawać się nikomu (choć przede wszystkim tobie) pozbawione znaczenia
W tle świat dalej jest małym kamykiem, a twoi (dodaj: zagraniczni) studenci przyklejają ci kiedyś na tablicy karteczki o ludobójstwie, które się odbyło rok przed twoją komunią (i to oni naprawdę wiedzą o czym piszą, nie ty)
Ale póki co Love, love will tear us apart again

Moje serce to świątynia z dzieciństwa

Rozbrójcie moje serce bo stało się bombą;
rozbrójcie moje serce bo tu bije za mocno:

czegoś nie było i coś się skończyło,
a teraz wpadnijcie do mnie z psylocybiną.

Nie słyszę syren, mam w sercu szpilę,
która przebija to co się zrosło.

Mój umysł to sztylet, więc o ścianę nim biję:
może spróbuję wreszcie się odciąć,

ale na razie wciąż jestem szczylem.
Rozbrójcie moje serce bo stało się bombą!

Rozbrójcie moje serce bo tu bije za mocno.
I pomyliłem się: moje serce jest dla was

szczepionką.

hotline, trabbey, kyu tracks

W lodówce jest mała butelka
Sięga mi prosto do serca
I tam się najlepiej chłodzi
To sercu wcale nie szkodzi

Na świecie jest sobie pandemia
Powoli mnie zmienia w księdza
Duch z ciała mi nie wychodzi
To sercu wcale nie szkodzi

Migają w oknach światełka
Ulica jest całkiem przyjemna
Gdy nikt nią prawie nie chodzi
To sercu wcale nie szkodzi

Bywało lepiej i gorzej
Raz obok był kumpel raz złodziej
Jebać jak mi się powodzi
To sercu wcale nie szkodzi

Zdarzają się w głowie utopie
Czasem się chowam w okopie
Od dawna się już nie modlę
To sercu wcale nie szkodzi

I kiedy się zbliżam do sedna
Jest pusta przestrzeń i ciemna
Szrama po słonej powodzi
To sercu wcale nie szkodzi

Polska 22

Polsko, Twoje reklamy naśladują te amerykańskie,
więc moje wiersze naśladują amerykańskich poetów.
Co robisz swoim wiejskim chłopcom, Polsko?
Zostawiasz ich pod kościołem, żeby bali się wejść w swoich brudnych butach.
Każesz sypać dziewczynkom kwiaty, niedługo zabraknie ci kwiatów na procesje, Polsko!
Niedługo na całym świecie nie będzie jednego kwiatu, który będziemy mogli zerwać dla Ciebie!
Nie czas żałować róż, kiedy Twoje lasy są pełne uchodźców.
Nasze podręczniki mówiły, że Twoje lasy są pełne dzielnych bartników,
ale to już się skończyło. Teraz Twoje lasy należą do myśliwych, ich mieszkania w blokach
pełne są poroży martwych zwierząt. Czy wiedziałaś o tym Polsko?

Twoje sny są amerykańsko-angielskie, Polsko. Twoje meble są chińskie i szwedzkie,
Twoje poetki krzyczą na manifestacjach o swoim smutku, Polsko!
To te same dziewczyny, którym nie żałowałaś kwiatów.
Teraz one nie żałują Ci swoich przekleństw z miłości,
teraz my nie żałujemy Ci swoich pieniędzy na psychologów.
Nikt z nas nie buntuje się przeciw Tobie, Polsko.
My już wiemy, że to nie my jesteśmy Polską, że nie my weszliśmy do tych kościołów,
że to nie nasze są Twoje uniwersytety, nie do nas należą Twoje instytucje,
Twoje granty i dofinansowania, Twoi dilerzy, Twoje nocne kluby i plebanie, Polsko.
Twoje pomniki papieży, Twoje jezusowe figury w szczerym polu i samoloty zderzone z ziemią:
wszystko to Twoje, Polsko. Za to umarliśmy, za to nasi dziadkowie zostali nagrodzeni
w turniejach kosiarzy, nasi ojcowie za to wołali o młodzieży z partią i o młodzieży przeciw partii.
Polsko, moje serce jest pełne Twoich rozkoszy, gdy chodzę Twoimi wschodnioeuropejskimi ulicami.
Moje serce razem z Tobą płacze, gdy wyzywają Twoje nowe dzieci od brudasów, ciapatych i banderowców.
Polsko, moja głowa jest pełna!
Moją głowę wypełniają święte nauki.
Moje urządzenia ślą mi Twoje amerykańsko-polskie powiadomienia.
Jestem pewien, że żaden z Twoich żołnierzy nie ma koszmarów w nocy, Polsko.
Jestem przekonany, że Twoje Marsze Równości i Twoje procesje i Twoje manifestacje
śpiewają Ci z miłości, dla Ciebie palą te chińskie opony, wysypują zboże, dla ciebie wznoszą pięści z różańcem w ręku.
Jesteś najsłodszym z niezelżywych więzień, Polsko, Twoje są SKRS-y, Twoje są dworki, Twoje osiedla z wielkiej płyty,
Twoje hale produkcyjne i centra logistyczne, Twoje sklepy wielkopowierzchniowe,
Twoje są zatłoczone autobusy w różowe i w słotne poranki, nocne zmiany i wódka pita podczas wyładunku pomidorów.
Twoje są sloty w biurowcach, widziałem w nich Twoje święte obrazki, Polsko.
Moje serce będzie zawsze Twoje, dlaczego tak trudno Cię kochać?
Wszystko mi oddałaś i ja Tobie oddałem już wszystko.
Twoje uświęcone krwią, kapitalistyczne marzenie wypełnia wszystkie moje sny, Polsko.

A teraz siądźmy na balkonie,
Spójrzmy na Twoje samoloty, odlatujące z Twoich, lokalnych lotnisk,
na Twoje gwiazdy zaranne, na satelity, które świecą dla Ciebie,
na uśpione strzałkami Twojej straży zwierzęta, na buldożery, które ryją w Tobie
pierścienie obwodnic, na Twoje przepięknie ustrojone broszki stadionów,
których stalowe igły wbijają się prosto w Twoje ciało, Polsko.
Oto Twoje dzieło. Oto dzieło Twoich dzieci.
Oto Twoje zmarszczki nowego budownictwa,
porastające pory wąwozów. Oto moje dziedzictwo, Polsko.
Oto wszystko, dla czego żyjemy, w czym żyjemy, oto krew naszych przodków,
oto ciało z ciała. Dlaczego odwracasz swoją piękną twarz, Polsko,
od swoich jasnych jak kłosy zbóż i ciemnych jak czarnoziem dzieci, Polsko?

33

To jest wiersz.
Oto ciało tego wiersza.
Ciało tego wiersza składa się z mojej duszy.
Moja dusza składa się z pokrojonych na bardzo drobne kawałki strachów małego dziecka, które nie zdążyło zrozumieć, czego się tak boi, więc na wszelki wypadek nigdy się nie zestarzało.
Tu dochodzimy do kwestii istnienia duszy.
Otóż dusza nie istnieje, choć gdy próbuję powiedzieć, że nie istnieje także dziecko, z którego strachów się składa, to coś mnie jednak blokuje.
Ta blokada ma najprawdopodobniej charakter twórczy.
Moja twórczość składa się z cierpliwie pokrojonych na drobne kawałki cudzych wierszy, najlepiej takich, których autorzy i autorki dostali Nobla lub mieli tragiczne życiorysy.
Od biedy mogą być także wiersze kolegów i koleżanek, bo oni też bardzo się starają o tragiczne życiorysy i Nobla.
Myślę, że blokada twórcza szybko zniknie i będziemy mogli porozmawiać o ciele wiersza, które z braku duszy składa się chwilowo z ciała chłopca.
Otóż chłopiec ten miał to nieszczęście, że otrzymał bardzo solidne, katolickie wychowanie, co sprawiło, że nadal czuje się winny.
Chłopiec właściwie jest winny wszystkiego.
Wojen, głodu, pandemii, czystek etnicznych, prześladowań na kilku – co najmniej – kontynentach i teraz chciałby za nie wszystkich serdecznie przeprosić.
Chłopiec obiecuje, że to już nigdy się nie powtórzy, a z religii w następnym życiu postara się otrzymać ocenę celującą.
Chciałby także serdecznie przeprosić za swoich kolegów, którzy zachowują się w sposób bardzo nieprzyzwoity, wysysając z ziemi surowce jak ścieżkę z karty w kiblu.
A teraz chłopca na chwilę zostawmy, bo ma właśnie kryzys tożsamości.
Wróćmy do ciała wiersza.
Ciało wiersza jest tak delikatne, że jeśli zmienimy w nim jedno słowo,
to cała galaretka wypłynie z niego na podłogę, rozleje się i nie powstrzyma jej ani ta scena, na której stoi chłopiec, ani progi, ani też naprędce sformowany kordon policji.
Galaretka rozleje się po mieście i to miasto będzie całe w żelatynie (wy wiecie, z czego jest żelatyna, bardzo przepraszam, że dodałem ją do ciała wiersza, ale ciało to nie chciało – jak już ustaliliśmy – dorosnąć, co z pewnością możemy zrzucić na chłopca).
Zresztą w tej chwili chłopiec przestał się tak przeraźliwie gapić w próżnię, więc dla pewności możemy go jeszcze spoliczkować, co z pewnością ułatwi mu w przyszłości zbudowanie zdrowych relacji.
Chłopiec w tej chwili, ubrany w śliwkową kurtkę, szykuje się do przepraszania za poszczególnych premierów, prezydentów, ministrów finansów, papieża, dalajlamę, antychrysta, diabła, wszystkich świętych i bodhisattvów.
Chłopiec najbardziej chciałby przeprosić, że istnieje,
ale kurczę, tę sprawę już przerabialiśmy i wspólnie ustaliliśmy, że będzie istniał na złość, do końca i póki mu sił starczy, a jego galaretowate ciało wiersza będzie jeździć za karę z naszą wesołą kompanią, jeździć i rozlewać się, jeździć i rozlewać się, jeździć i rozlewać się, jeździć i rozlewać się, aż w końcu wszystkie miasta i wszystkie wioski, wszystkie festyny, otwarcia wystaw, slamy, juwenalia, koncerty, jam session, inauguracje i mecze zaczną tonąć w ciele wiersza, które jest ciałem chłopca, który nie ma już duszy, żadnych blokad, wiary w ludzi i istoty boskie, żadnej nadziei, wkurwu i trzyma go tylko ciało wiersza, z którego wy teraz bierzcie i jedzcie, bo zaprawdę, powiadam Wam, jest o smaku truskawkowym.

Strzępki (zawsze gdy głowa…)

zawsze gdy głowa zajęta przynajmniej mniej się boję
inni widzą wciąż duchy ja puste nieskończone pokoje

Co trzeba zrobić, żeby wstać?

Wymyśl sobie boga.
Będzie to pomniejszy bóg dnia.
Najlepiej, jeśli będzie potrafił Cię przed wszystkim i wszystkimi
schować.

Przypomnij sobie o oddychaniu.
Do tego jednego zwykle nie trzeba się zmuszać.
Skoro dalej oddychasz, to można całe fortece z poduszek
zbudować przy pomocy takiego, wewnętrznego
taktowania zegara.

Pamiętaj, że mały ból, który teraz czujesz
to coś, do czego można się z czasem przyzwyczaić
(choć trwa to lata).
A duży ból, który zaraz przyjdzie, szybko minie
i nie jest to moja obietnica, bo to nie ja wymyśliłem,
ja tylko stosuję.

Przygotuj dzień wcześniej podcast.
Skoro ktoś do ciebie mówi, to znaczy, że świat istnieje.
Ktoś ma coś do przekazania, więc Twoją życiową rolą
Będzie bycie słuchaniem.
Takiego kogoś zwykle się ceni i dziękuje się takiej osobie
na koniec audycji: Bardzo dziękuję słuchaczkom i słuchaczom.
I słyszysz? Jednak coś dla kogoś znaczysz.

Spójrz na drzewa za oknem.
Ta opcja jest tylko dla tych, którzy jeszcze mają drzewa za oknem.
Możesz też przypomnieć sobie tę scenę z „Ghost in The Shell”,
gdy rozsuwają się żaluzje i do pudełkowego pokoju
wpływa odrobina światła.
Twoje problemy nie znikły,
ale jednak na filmie będzie to wyglądać
przezajebiście.

Zanuć coś.
Tylko z tym ostrożnie. Żadne „My Funny Valentine”,
bo po co na początek dnia masz sobie porozrywać serce.
Strasznie niewygodnie żyje się z takim, rozerwanym sercem.
Zobaczysz news o granicy albo dziecko na plaży
i dalej będziesz już tylko wyć aż wreszcie wieczorem
zmieni cię jakiś pies przywiązany do budy,
bo zza smogu wyjdzie księżyc
i teraz to będzie jego zmiana.

Jeśli mieszkasz z dziećmi lub zwierzętami,
to sprawa jest prostsza.
Ktoś cię obudzi, będzie chciał jeść i zrobić siusiu.
Nie. Nie myślę, że jesteś skurwielem, który
Ma dziecko lub kota tylko z tego powodu.
I spoko, ono też tak nie myśli.
Po prostu jak ty, próbuje tu przeżyć.

Wymyśl sobie utopię.
Zwizualizuj sobie jakieś miasta-ogrody
albo misję na Marsa. Możesz też włączyć „Star Treka”
Lub „The Expanse”. Widzisz? Oni mają cel, mają swoją
dumę. Militarystyczne niebo gwiezdnej floty,
która leci tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek.
I to nie jest ten moment, w którym powinno się mruczeć,
że skoro nie dotarł, to może i dobrze.
(Przypomnij sobie odcinek o wewnętrznym świetle.)

Z krótkodystansowych metod możesz wstać innym na złość:
działa, ale nie bardzo pomaga.

Jeśli dotychczas nie wstałeś, to pamiętaj jednak,
że też tu jestem. Że też ledwo wstałem. Że wstanę z Tobą.
Wszyscy wstaniemy. Cała ta ludzka grzybnia,
która trochę za bardzo przejmuje się światem.
Te opruszone spalinami źdźbła na trawniku wstaną.
O swojej porze wstaną lisy i kuny,
sny tego świata powoli popłyną gdzieś indziej.
Po prostu podaj dalej sygnał,
zapal ognisko, my dalej
to pociągniemy.
Teraz i na wieki wieków

Istotka

Róża jest różą jest różą
Słońce jest słońcem jest słońcem
Koniec jest końcem jest końcem
Spanie jest spaniem jest spaniem
Niespanie jest niespaniem jest niespaniem
Pustka jest pustką jest pustką
I śnieg jest śniegiem jest śniegiem
Nie wiem jest nie wiem jest nie wiem jest
Bieda jest biedą jest biedą
Faszyzm jest faszyzm jest faszyzm
Robak robakiem jest robakiem jest
Mówienie mówieniem jest mówieniem jest
Śnienie jest śnieniem jest śnieniem
Marzenie marzeniem marzeniem
Dzień jest dniem jest dniem jest dniem
Uchodźca uchodźcą jest uchodźcą jest
Planeta planetą jest planetą jest
Słowo jest słowem jest słowem
Błoto jest błotem jest błotem
Sens jest sensem jest sensem
Bezsens bezsensem bezsensem
Wszystko tak proste jest
Może więc bawmy się

Powrót do Hashimy

I czasem wracam do Hashimy,
a czasem znów na tamten parking.
Złamane płyty i blaszaki
po obalonej dawno partii.

I czasem znowu idę lasem;
druty wystają gdzieś spod trawy.
Stare żelastwo, puszki, kolce
tam gdzie biegają latem sarny.

Po co tu jestem, moje kroki
wprawiają w grozę sieci darni:
człowiek jest tutaj, zbiera życie
żeby swój mózg tym światem karmić.

Realtalk (kiedyś chciałem…)

kiedyś chciałem, żeby moje wiersze były wściekłe.
chciałem, żeby między wami a mną wibrowało powietrze.
chciałem mówić ludziom: a teraz się odpieprzcie.
dlaczego nikt z was nie widzi jak głęboko ja cierpię.
ja cierpię? od zawsze.
gdyby były gry o cierpieniu mógłbym robić za planszę.
ale teraz wiem, że nie takie muszą być nasze wiersze
bo wiem, może oczywiste, ale nie tylko ja cierpię.
weźmy tego chłopaka, który chciał mi przypieprzyć
pod windą, w modnym barze, reset na weekendzie,
a wcześniej taki zapierdol, że lepiej już przepić tę pensję.
ja cierpię? a tamte matki schowane po nocy ze skrętem,
bo dziecko znowu coś chciało, a dług rośnie im niebezpiecznie.
i tylko ja tu cierpię? to nie ja się w ciszy uśmiecham,
gdy szef znów po mnie jedzie, ale muszę wytrzymać,
bo kredyt sam się nie spłaci, kiedy stamtąd odejdę,
„a poza tym wiesz, siostro, przecież mamy pandemię!”
tak, mam wewnątrz serca rozerwaną powierzchnię,
ale tak jak wy wszyscy próbuję tu przeżyć.
uczono nas zawsze, żeby aż do gwiazd mierzyć
i kiedy kończysz pracę masz siłę w to wierzyć?
powoli nawet marzenia robią się niebezpieczne
bo kiedy ty marzysz o czymś giełdy skupują powietrze.
przesadzam? no dobrze, więc wykupują ziemię
i rzekę, a później nowe lofty zabudowują nabrzeże.
wchodzą głęboko w wodę, żeby jakiś prezes
mógł poczuć, że kiedy cię sprzedał zrobił dobry interes.
PKB rośnie, twój czynsz rośnie, rośnie twój strach i inflacja,
jakiś gość w telewizji mówi, że teraz liczy się
tylko zdrowa demokracja, ale ciężko o zdrowie
szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy…
zresztą nieważne! uwaga, trigger (szczepcie się!)
teraz ten wiersz się zapadnie, teraz ten wiersz
pociągnie za sobą całą gospodarkę
bo jedyne, co jeszcze mamy, to determinację
bo jeszcze wiersze mogą mówić nasze racje.
ja cierpię. choć czasem przychodzi też jasne,
nie wstydzę się gdy boli, wolę mówić prawdę.
więc kiedy ty cierpisz nie mów, że to nieistotne,
bo właśnie teraz to jedno jest w nas wszystkich głodne,
że bardzo się boimy tego świata, który
tak bardzo nas próbuje ugnieść w wygodne,
(nie dla nas) struktury.

Układamy biblioteczkę

Wrzucam zdjęcia stosów do sieci:
Beletrystyka, o literaturze, eseje.
Kamil opowiadał nam o japońskim poecie,
Który płynął rzeką, paląc swoje wiersze.
Ładne. Ja wrzucam wiersze na Stories,
Znajomi do mnie piszą, cytują fragmenty,
Które się im spodobały, które zapamiętali.
Cudowni! Robi się więcej wierszy.
Za mało usuwam, a za dużo piszę.
Za dużo myślę, a za mało żyję.
Możesz mieć wszystko i być wszystkim.
Teraz i po śmierci. Teraz i za życia.
Mógłbym wypożyczyć łódkę,
Ale co miałbym spalić?

Stany przejściowe

To tylko strategia obronna.
W kawiarni jest wielu ludzi.
Moja głowa jest pełna.
Ludzie są piękni
i ich psy także.

To tylko strategia obronna.
Lublin jest ciekawym miastem.
Mam tu wielu znajomych.
Drip z kawą z Etiopii
na pewno będzie smaczny.

To tylko strategia obronna.
Pisanie nieistotne.
Po prostu stwierdzam fakty.
Chciałbym się upewnić,
że wymawiam prawdy.

Możesz już iść?

Idź sobie! idź sobie!
Zjem żabę, zjem głowę.
Cicho wszędzie i trochę wieje,
głucho we mnie a miałem już siebie.
Jest kawiarnia, książki, podróże,
oczy sobie schowałem w kapturze.
Tak mi dobrze grało się szczura,
może osobno któremuś się uda.

Nie mam w sobie krzty mistycyzmu

I jesteśmy chłopcem, który nie pasował
I jesteśmy drzewem, które się złamało
I jesteśmy wiatrem, który łamał drzewo
I jesteśmy sobą, kiedy nocą śpimy
I jesteśmy tobą, kiedy nas tu wpuścisz
I jesteśmy piachem rzuconym o księżyc
I jesteśmy pszczoły, pszczoły nas poznały
I jesteśmy plechą z nitkowanych strzępek
I jesteśmy dziećmi, które zagłodzili
I jesteśmy matką, która je pochowa
I jesteśmy ziemią, która po was przyjdzie
I jesteśmy skałą, która głucho spada
I jesteśmy okiem psa po potrąceniu
I jesteśmy wzrokiem skierowanym w słońce
Zapisz co mówimy cudzymi słowami
Nie masz nic własnego niech ci świat się przyśni
Kiedy zrzucasz myśli świat się tobą myśli

O czym teraz myślisz?

Najpierw myślę o grudce w samym środku serca. Od jakiegoś czasu grudka się powiększa i pędzi gdzieś po żyłach. Tak było, tak będzie, to niczyja wina. I grudka myśli za mnie, ta grudka się rozwija.

Pamięta jak w Hong Kongu dwójka nastolatków całowała się na proteście nie zdejmując masek. Pamięta ich przytulone, pełne życia ciała. Myśli o kulach policji i o tym, gdzie trafią. Myśli o Mołotowach, parasolach i strachu.

I teraz grudka powoli przemieszcza się do brzucha. Tutaj jest już kamieniem, chociaż wciąż jest krucha, to jednak płynie niestrudzenie jak po nas pandemia. Grudka, gdzieś wewnątrz brzucha, wypuszczona z serca. Jest teraz tym wulkanem, który wybuchł w styczniu, jest 500 razy silniejsza niż pocisk w Hiroszimie. Idzie przez ziemię falą, błyszczy w satelicie.

I nie chce już przeminąć, dalej się rozwija. Teraz jest ciemna jak lasy i wielka jak Ukraina. Wsiąka w długopisy wydające rozkazy, przesącza się w mejle: odmowy, nakazy opuszczenia świata. Jest jak zmarznięte ręce jakiegoś chłopaka, który się właśnie boi, że zginie na bagnach.

I teraz grudka śpiewa, niema sygnalistka, w której coś się złamało, w której rdzeń pękł na wyspach. I jest jak Fukushima – bezlitośnie otwarta. Niewidzialna, zamknięta wewnątrz brzucha bańka, którą soki trawienne powoli rozpuszczają. Aż wreszcie całą wchłoną.

I teraz jest jak ziemia, na której powierzchni wzrasta temperatura i płynie jak piosenki przez czyjeś słuchawki, nie ma już grudki, za to sny robią się za jasne. Wszystko jest na szybko, wszystko jest naprawdę. Oczy zmęczone światłem, ramiona bezładnie wtulone pod siebie: mózg, który od dopaminy nie może się skupić, grudka, która znów rośnie gdzieś głęboko we mnie.

Wiem, że się boicie. Świat nie jest tak ładny jak nam obiecano. Wiem, że trudno będzie, gdy wstaniecie rano i będziecie musieli znów się w niego wmusić. Wiem, że bunt się wchłania i sprzedaje ciuchy. Wiem, że trudno wierzyć, że coś tu zmieniamy. A jednak przez ten kosmos wciąż toczy się kamyk.

Zwariowane melodie

Oglądam puste tła ze Zwariowanych Melodii. Co drugie wygląda jak faszystowska utopia. Strzelnica w lunaparku, rzędy hal w fabryce, wszystkim bez królika można dodać godła. „Jakby wyglądało Twoje miasto bez ludzi?” – teraz w mojej głowie jest taka ulotka. Co by nam mówiła ta puszka i tubka? Jakby się trzymała poręcz na tych schodach? Jakby wyglądały kuny na tych stopniach?

Ok, wszyscy mamy trochę złego w głowach. Media znowu mówią o masowych grobach… Media znowu mówią o masowych grobach, a w nas się coś zamyka, pęka w uchu błona. Ta zbiórka się zatrzyma po piętnastu progach, ktoś w końcu coś powie o dzieciach bez boga, będziemy sobie chodzić, truchtać, spacerować. Jakaś piękna rodzina pójdzie do kościoła, inna pustą plażę będzie eksplorować.

Pozdrowienia dla wszystkich, którzy znają Hashimę. Kapitalizm się trzyma i nigdy nie zginie. Może zabraknąć węgla, ale nie filmów w kinie. Może ktoś nie mieć chleba, ale nie w Lublinie, ani nie Londynie i nie w Nowym Jorku. Każdy z nas jest bezpieczny jak martwe ciało w worku. Każdy z nas jest chroniony przez tę cywilizację. Nasze tła nie są puste, śpieszymy się na stacje z bukietami kwiatów i drogą smyczą dla pieska, nasze dzieci choć skromnie, to mogą gdzieś mieszkać.

Nasze tła nie są puste, kojot nie zrzuca bomby, Elmer nie strzela z flinty, mamy cztery kąty i prochem nikt nas nie karmi. Nasze tła nie są puste, chwała cywilizacji. Chwała tym pięknym melodiom i chwała demokracji. Nasze tła nie są psute, jesteśmy przyjaźni. „Jak wyglądałoby Twoje miasto, gdybyśmy kogoś napadli?”. Puste tła. Tła puste. Ludzie się na nich zapadli.

Wiersz miłości do świata

Życie nie jest łatwe, nie jest łatwe życie
Wszystkim nam się karzą przebić przez poszycie.
A co jeśli jesteś poszyciem, jesteś częścią darni?
My nie jesteśmy słabi, jesteśmy podatni,
na chwilowe zranienia na duże przepaści
Czasem się czujemy jak w piekielnej matni.

Bądź sobą znaczy kochaj ludzi naprawdę,
bądź sobą ale miej obok siebie siostry i braci.
Nie jesteś tylko wspomnieniem, ani rajskim ptakiem,
bądź sobą uważnie.

Cohelio? Może trochę.

Może team Rooney lub team Murakami,
Ale trudno mi czekać, że się świat naprawi.
Odkąd jesteśmy postapo jesteśmy też wierszami,
Zakładam na siebie techwear, jestem team hammurabi,
Dla całego ich syfu, dla całej ich pięknej parafii

Kurwa, ten kredyt na pewno spalone lasy naprawi
Na pewno teraz pomoże spłacanie wysokiej raty
Ten chłopiec jest tu z dziewczyną
i co, oni nie dadzą rady?

Widzę cię i boli mnie serce.
Mam tego dość, a ciągle chcę więcej.
robię zakupy i zaciskam pięści,
zaczynam rozumieć ich święte pieśni.

Oto mój wiersz miłości do świata,
pisany w Lidlu czytany na slamach
Pisany na moich przyjaciół spotkaniach,
Taki jest klimat, że ściska nam w baniach.

Widziałem Ciebie i nic nie mówiłaś.
Chciałem tam podejść, ale musiałaś się zwijać.
Cześć, co tam u Ciebie? W Lublinie wciąż zima.
Mam serce dla świata i nie umiem go trzymać.
Może je weźmiesz i będziesz z nim żyła.
Mi się już chyba bardziej nie przyda.

Wyluzuj chłopcze bo jesteś żonaty
Twojego syna wieczorem coś trapi
Zna nieskończoność, choć jeszcze nie czyta
Ale ta głowa jak tobie mu gdyba

Życie nie jest łatwe, nie jest łatwe życie,
Jemu też się każą przebić przez poszycie
A co jeśli też jest częścią poszycia,
też jest częścią darni?

To z czego jestem
jest od bardzo dawna
To, co cię szuka
to tylko mała gwiazda
Która zostanie,
gdy ja już się rozpadnę
Gwiazda pamięta,
że wyglądasz ładnie
W tej swojej sukience…
A zresztą nieważne.

Nie pisz wierszy

Drogim osobom, które próbują kochać w kapitalistycznych miastach i wioskach

Bukowski pisał żeby młodzi chłopcy
nie pisali wierszy. Trochę jest w tym racji,
ale tylko trochę. Bo czasem jedyne,
co w tobie zostanie, to te parę wierszy.

Ale masz czas na nie.

Nie musisz się śpieszyć.
I jest czasem czas, kiedy
jesteśmy wierszami.

Więc nie pisz wierszy, gdy łąki są białe,
banalne może, ale tyle jest w tym prawdy –
i nie pisz wierszy, gdy możecie być razem,
ze swoim chłopakiem lub swoją dziewczyną
i nie trzeba udawać, że coś ma na plecach,

żeby móc jej dotknąć.

Nie pisz też wierszy, gdy stać was na śniadanie,
gdy papierosów wystarczy na wieczór,
i nie pisz wierszy, kiedy trwa wasz wieczór,
i gdy z cmentarza patrzycie na światła
paląc kadzidełka dla nowej epoki.

I nie pisz wierszy, gdy jesteście szczęśliwi
od samego czekania na siebie przed czasem,
i nie pisz wierszy, gdy sobie ufacie
i jesteście szczerzy, i już nie musicie
oszukiwać ciał swoich bo wiecie, że ciała
chcą właśnie być razem, więc drobnymi rękami,
tulicie do ciała to zbyt drogie ciało,
w nadziei że w końcu, będą jednym ciałem.

Przyjdzie i przejdzie, i będzie już dobrze.
Przyjdzie i przejdzie, i będzie dobrze.

Więc nie pisz wierszy, gdy właśnie przez chwilę
nie musicie walczyć o banalne prawa,
o prawo do tego, żeby być człowiekiem,
który ma przyszłość, który może marzyć.
Nie pisz wierszy, gdy czujesz nadzieję,
będziesz ją pisać, kiedy jej zabraknie.
I nie pisz wierszy, jeśli gdzieś przez chwilę
kawa smakuje jak obietnica kawy,
którą pić będziesz – szczęśliwie
– w przyszłości.

Nie pisz też wierszy, jeśli się słuchacie,
jeśli w was wiersze są przy każdym słowie
i nie pisz wierszy, gdy się nie boicie,
że przyjdzie przyszłość i wszystko to wymaże.
Nie pisz już wierszy, jeśli świat jest dobry,
zaprawdę powiadam, gdy jest dobry naprawdę.

I nie pisz wierszy, kiedy się kochacie –
zostaw te wiersze dla siebie na potem,
kiedy się system znów na was zawali:
będziesz mieć wtedy coś, co go naprawi.

Więc nie pisz wierszy, gdy łąki są białe
i nie pisz wierszy, gdy kłuje cię promień
będziesz mieć jeszcze tysiące okazji
– zostaw te łąki dla wierszy na potem.

Poproszę

chciałbym tak cieszyć się życiem
żeby pić tonik espresso

na toniku różanym

Strona B: książka zaklnięć

Koniec historii

Prawie każdy wiersz
pisze się teraz w nowej epoce.
Tak trudno nadążyć.
Uczymy się tęsknić za miłością.
Uczymy się rozmnażać
i powstrzymywać od rozmnażania.
Jest za gorąco,
więc nikt nie robi newsów o wojnie.
Prawie każdy wiersz
pisze się teraz z końca epoki.

Jeden wiersz litewski

Siadają tu gimnazjaliści_stki. Mówią w trzech językach.
Ja mam mówić do nich po polsku. Pytam:
Czy dużo się od was wymaga? Kiwają głową, że tak.
Czy czasem czujecie, że jest za dużo? Kiwają głową, że tak.
Boicie się? Kiwają głową, że tak.

Czemu się tatuowałeś, Zombie Boy?

piszę pomału, bo coś się zjebało
Piszę, bo tak chciało wczoraj moje ciało
Piszę, chociaż trudno zawsze się pisało
Byłem czymś, coś miałem, ale coś się stało
Piszę i muszę zapisywać ciało
Monopoly, dixit, scrabble – ciągle mało
Bo ja dalej muszę zapisywać ciało

Ja już mam nadgarstki
Całe w swoich wierszach
Plecy są zmęczone od pisania szczęścia
Teraz bardzo chciałbym
Zamknąć znów się w nocy
Konsola mi w głowie długie wiersze toczy

Coś się we mnie myśli
Coś się we mnie czuje
Włosy się pisały w kościele na sumie
Ja przepraszam księdza, lecz panu nie wierzę
Ja coś zapisuję, niech mnie pan nie strzeże

Niech mnie mają w opiece moje własne wiersze
Zapisałem tyle, że jestem papieżem
Lub kawałkiem szmaty

Wszystko jest papierem

Piszę nasze wiersze
Zamykam te frazy
Piszę już od dawna
Te kiepskie zabawy
Piszę, chociaż wszystko inne się już sypie
Skóra w moim wierszu drze się jak poszycie
Wszystko co wyblaknie, na skórze się mieści
Kiedyś byłem różą, dziś jestem słonecznik

Nie mam tatuaży
Na skórze mam wiersze
Jeszcze czasem w wierszach
Coś się robi piękne

Teleskop Jamesa Webba

Wiesz, że kosmos świeci?
Kosmos się rozjaśnia.
Czasem po prostu trzeba czegoś lepszego niż Hubble’a.
Czasem po prostu soczewka musi być dokładna.
Kosmos świeci, ty świecisz i będzie więcej światła
Wiem, że tego nie widzisz, że idziesz właśnie przez bagna
Że się gdzieś za budynkiem
zapadła szczęśliwa gwiazda
Że się w tobie kolejna molekuła rozpadła
Ale nawet wtedy
w kosmosie jest więcej światła
Jesteś tym kim jesteś i to czasem wystarcza
Chociaż znowu przechodzisz
stan czerwonego karła
Kosmos jest jak nakładka
Na te nierówne szanse
Kosmos jest, chociaż ciężko
płacić kolejną transzę
Za kredyt którego nie ma
Za kolejną porażkę
Systemu wobec ciebie,
Bo ty jesteś ze światła
Ty się nie możesz poddać
Nie gaś się. mała gwiazda
Też może być ważna.

Zaciskamy pięści, czasem znowu boli,
Na powieki nie starcza w kieszeniach oboli
Znów padają miasta, znowu są rakiety
W ustach jest zły posmak
Mówi jakiś kretyn
Prosto do kamery
W oczach znów się mieni

Wiedźmy na TikToku zaklinały księżyc
Lepsze to niż parada czarno-białych księży
Jesteśmy ze światła, stoimy jak zaklęci
Patrzymy na przyszłość,
czujemy się spięci
Stacje paliw nie płoną,
Każdy krok jest jak pierwszy
Próbujemy ogarnąć, jakąś siłę dla wierszy
Ale nie ma już siły,
Są tylko te światła
Ale światło wystarczy,
By zagoić obtarcia
Ale światło wystarczy
Żeby nas skleić ze światła

Zostały w głowie utopie
Ruszyła w żyłach reakcja
Ta planeta się jeszcze
Do końca nie rozpadła

Pod cienką skórą masz promień
Trzymaj się, mała gwiazda
Robisz tu dużo światła
Trzymaj się,
Czarna tafla
czasem się rozjaśnia

warsztat

ktoś właśnie mówi o śmierci, gdy słyszymy:
r e c o r d i n g s t o p p e d
ktoś właśnie mówi o życiu, gdy słyszymy:
r e c o r d i n g in p r o g r e s s

warto wierzyć jedynie
w skakanie przez kałuże

Blenda. Strona złota. ZOZZ

Ustaw opcję „my” na domyślną, azaliż
ta skóra, te kości, są molekułami
i kiedy ty się bawisz, to świat też się bawi
ta noc była ładna, jest czas festiwali

ta skóra, te kości są partykułami
jesteśmy szczątkami, jesteśmy tacy mali
ta noc była ładna, jest czas festiwali
co w nas to zostawi, pomiędzy ustami

jesteśmy szczątkami, jesteśmy tacy mali
boimy się ktoś nas pyta, a co z manierami?
co w nas to zostawi, pomiędzy ustami
czy myślałaś już gdzie dziś będziemy spali

boimy się ktoś nas pyta, a co z manierami?
tu znów nas zjada smutek, oni znów płakali
czy myślałaś już gdzie dziś będziemy spali
z czyimi myślami dziś nas pożegnali

tu znów nas zjada smutek, oni znów płakali
uciekamy depresji, od słowa „zabijali”
z czyimi myślami dziś nas pożegnali
jesteśmy znów wierszami, jesteśmy wierszami

uciekamy depresji, od słowa „zabijani”
i kiedy ja się bawię, to świat też się pali
jesteśmy znów wierszami, jesteśmy wierszami
Ustaw opcję „my” na domyślną, azaliż

Jego oczy są w coraz to gorszym stanie

Bolą nas brzuchy

Boli mnie brzuch.
To dobry początek wiersza.
Można od tego skręcić w stronę:
wszystkich nas bolą brzuchy.
Można też sobie pozwolić na oddech.
Piszemy na bezdechu.
Piszemy na przesterze.
Piszemy na szybko,
bo jutro nasze wiersze
nic nie będą znaczyć.
To nie jest dobry czas na metafory.
To nie jest dobry czas na pointy.

Czarne serduszka

Mam czarne serduszko.
Tuż za granicą jest wojna.
Polska jest taka piękna, jej twarz bogobojna.
Czytam sto wierszy ukraińskich, a moje znajome
czczą Maryję w swych postach jak pogańską matkę.
Przeżyliśmy pandemię i świat stał się kwiatkiem,
którego ktoś w wazonie postawił na blacie.
Kolejne stopnie piekła przechodzi przyjaciel,
a później znowu wraca i opisuje dokładnie,
co przeżył kiedy mózg wżerał mu się w piasek.

Takie są teraz wiersze, że nas łączą z ziemią:
poezja to stan skupienia nad spieczoną glebą.
Poezja to turniej przyjaciół
i siostrzeńska walka,
ciężko jest o poezję teraz, gdy pół świata
nie ma co włożyć do garnka.

Ale robimy poezję:
mamy czarne serduszka.
Ale robimy te wiersze i malujemy usta
swoimi słabymi wierszami,
które nie chcą być silne.
Swoimi małymi lękami,
które wzywają Godzillę.
W naszych bajkach się zawsze
buntowała planeta,
W naszych bajkach jest Gaja
i Kapitan Planeta.
A później dojrzewamy
i wszystko jest nie tak.
A później dojrzewamy
i tracimy człowieka,
który poszedł gdzieś dalej
i z czymś nas zostawił:
czy ktoś widział typa,
który się z nami bawił,
I tę dziewczynę która,
Nas tak kiedyś kochała?

Zresztą nieważne to przecież
była tylko zabawa
czarnych serc nad przepaścią
na znaczonych kartach.
Może się otworzyła w nas sala z drukarką,
która drukuje same fałszywe monety?
Tak płynnie przechodzimy od
„Pójdę po kredę!”
Po „kochanie, mam kredyt
mam wreszcie ten kredyt!”
Sosnowski ma nieżyt krtani,
więc brakuje poety
który by nas wyciągnął z tej
bezdusznej schedy
po przodkach, którzy chcieli
opanować atom.
Znowu wyszło jak zawsze,
świat stoi pod ścianą,
piszemy o nim poezję
I plujemy pianą.

I teraz by wypadało zrymować tu anioła,
którego mam ponoć w pniu serca
I który ponoć woła.

Anioł miał strzec wszystkich, którzy w podróż jadą,
ale czy kogoś ustrzegł przed upalną falą
Słońca, co jak uchodźca przychodzi na ziemię?
Od każdego anioła wolę fotosyntezę;
od każdego anioła sto razy wolę Ciebie,
ale jak długo wytrzymam nie pytaj,
bo nie wiem.

nasze wiersze, magnesy na lodówkę

Świat się zmienia. Nasze wiersze, a ośmielam się mówić, że nasze, bo one nie są już tylko moje, to ruchome zamki. To chodzące fortece. Nasze wiersze to złożone z trawy, tak – właśnie z trawy – tratwy. Nasze wiersze to niewielkie szałasy, to już nie namioty, nie płuca, nie książki, nie usta, nie szkło tnące po skórze aż wypływa to czerwone.

Nasze wiersze to żywe organizmy, to sztuczne imiona obcych inteligencji. Nasze wiersze przeciw maszynom, nasze wiersze pełne maszyn. Nasze wiersze jak naczynka z octem, wabiące owocówki. Nasze wiersze, wrzeszczące dzieci, nasze wiersze, magnesy na lodówkę.

ZOZZ w grudniu

po utopiach
wiersze
po transparentach
śmieci

mówisz coś
zawsze jesteś
o kroczek od czerni

ale dalej pamiętasz
że kosmos
się świeci

ale dalej
pamiętasz
że kosmos

że świeci

Właściwie

Właściwie czemu znaki zodiaku nie miałyby odpowiadać za nasze charaktery?
Właściwie dlaczego nie mielibyśmy być dziećmi gwiazd i dziećmi planet?
Właściwie czemu wiersze nie mogłyby być formą autoterapii?
Właściwie czemu wiersze nie mogłyby być odłamkiem gwiazdy?

Żadnych teorii spiskowych, żadnych point, tylko utopie.

Rzeczy są wspólne

Nie ma gniewu.
Spadają liście i płatki śniegu.
Nie ma świętego gniewu.
Ten mały kamyk gdzieś dalej leci.
Nie ma gniewu.
Nowi. Inaczej jest. Wsobni. Uziemieni.
Nie ma świętego gniewu.

To nie jest tak, że nie widzimy.
To nie jest tak, że nie czujemy.
Nie ma gniewu.
Nie ma świętego gniewu.

Wszystkie wzgórza są pokryte miastami

Alejki w dyskoncie
Świąteczne piosenki
Punkt na powierzchni planety
Odwracający się od słońca
Gdzieś tam
Jest jakaś inna ziemia
wzgórze
Pada deszcz

Każde miasto jest w budowie
Każde miasto to projekt nieskończony
I jest jeszcze Hashima
Ziemia kończy za nas Gunkanjimę

Krumping

Moja duchowość to wzorce w próżni.
Kupuję w Lidlu i kminię nad ludźmi,
Chociaż bym wolał pokminić coś z ludźmi
Nad kolejnymi ruchami tej kulki.

Ludzie naprawdę potrafią być różni.
Ludzie naprawdę potrafią być próżni.
Jestem człowiekiem, więc wiem jak się kłóci,
Z najróżniejszymi odcieniami pustki

trudno.

Nic nie szkodzi.
Może przeczytam coś,
co choć raz nie zaszkodzi
idei duszy jako wspólnej matki
albo idei chłopięcej przyjaźni.

Tak łatwo spacery się robi po jaźni
i depta po ciele, które też coś znaczy.
W kościele sprzedają coś,
licząc że bóg to spłaci,
chociaż zazwyczaj kupują bogaci.
W Ukrainie strzelają, więc nikt nam nie wyjaśni,
że wszyscy jesteśmy narodami przyjaźni.
Wszystko się powtarza jak w piekielnej matni:
wiersz się w nas zaognia jak rodowód postaci,
w którą grasz na konsoli, bo to jakiś ból gasi.

Oddajmy się wszyscy
przez chwilę kontemplacji –
leci Lo-fi hip-hop
między reklamami
wewnątrz tej sobotniej,
półkowej przepaści.

Mam duszę na ramieniu,
cień duszy który się straci
kiedy się wreszcie zaufa przyjaźni.

Wszyscy się uczymy i ćwiczymy w utracie,
ale to na zawsze już będzie na czasie:
słowa się w nas mówią, otwierają się rzeki,
znów wierzymy w utopie

jakbyśmy byli święci.

Śnięte ryby w kosmosie, dzieci-bodisathwy
Jesteśmy wszyscy trochę
wnętrznościami nostalgii,
ale tańczymy te wiersze
jak muzycy z Jamajki.

Ale tańczymy te wiersze
pośród sióstr i braci.

Bo jeśli coś chciałbym
to Ciebie nie stracić

Bo jeśli coś chciałbym
to nikogo nie stracić,
ale tu życiem
najczęściej się płaci

za to że łamią
się na tobie fale.

Rzeka nie jest dla Ciebie,
Ciebie nie ma dla rzeki
ciesz się tym co rzucają
ciemne bóstwa za siebie.

Jeśli się spotkamy,
to w rzece, nie w niebie.
Bo nieba się nie da
kupować dla siebie.
Kto nie czytał Urszuli,
ten jeszcze o tym nie wie.
Płyń i nie zatrzymuj
swojej głowy na gniewie.
Jeszcze ten świat stworzy
coś tylko dla Ciebie,
Choćby to miało być krótkie

jak mgnienie,
choćby to miało być

tylko widzenie.

Ziemia bez zła

Jak się nazywa taki czas, kiedy idziesz przez osiedle i gadasz z kilkoma ziomkami i na nic nie czekacie i trzeba wymyślić co można zrobić z tym czasem i on sobie tak płynie obok Was, aż zauważacie, że cień się kładzie na miejscach, gdzie asfalt jest porozcinany przez korzenie? I wtedy wracacie do domu i śnicie dobrze następny taki dzień.

Chcę taki czas i chcę takie miejsce. W opór.

O autorze

Grzegorz Jędrek – ur. 1988, od kilkunastu lat mieszka w Lublinie. Slamer i poeta, obecnie zajmuje się przede wszystkim literaturą mówioną. Debiutował na łamach „Akcentu” 2011 nr 3, ponadto publikował m.in. w „Arteriach”, „Odrze”, “Stonerze Polskim” i „Wakacie”. Autor zbioru wierszy Badland (2012). Dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Jacka Bierezina, jeden z laureatów  „Połowu 2011”. Uczestnik turniejów jednego wiersza. Laureat lubelskich „Żurawi 2012” w kategorii „Słowo”. Współzałożyciel Inicjatywy Dworzec Wschodni. Doktor literaturoznawstwa, czasowo związany z Katedrą Teorii i Antropologii Literatury KUL. W swoich badaniach z zakresu humanistyki cyfrowej rozwija koncepcje konstruktywizmu utopijnego. Fan Star Treka.