Krytyka akademii to krytyka obiegu

Tekst ten miał się ukazać w „Kontencie” jako kontynuacja sporu o akademizm w krytyce literackiej, niestety w międzyczasie Kwartalnik zdecydował się zawiesić swoją działalność.

Poprzednie głosy w debacie:

  1. Grzegorz Jędrek, Hardcorowcy i casuale
  2. Paweł Majcherczyk, Figura antyakademika
  3. Michał Memeszewski, Holograficzna wańka wstańka i antyakademik po drugiej stronie lustra

Przyznam, że odpowiedź Michała Memeszewskiego na mój głos w debacie o antyakademizmie w krytyce literackiej napsuła mi krwi i długo zastanawiałem się czy chcę coś jeszcze dodać w tej kwestii: ciężko to udźwignąć, bo trzeba napisać coś uczciwie, wyjaśnić swoje pozycje i jednocześnie poradzić sobie z własnymi emocjami – nikt nie lubi, gdy się go atakuje ad personam i gdy się robi z niego fantazmat.

Najpierw o stylu i ogólnie: Memeszewski napisał tekst, w którym skonstruował sobie kukłę, następnie przyczepił do niej wykonaną przez siebie karykaturę mnie, a następnie zaczął w nią rzucać rzutkami. Gdybym był złośliwy, to napisałbym jeszcze, że rzucał na oślep, ale zamiast tego napiszę, że mdli mnie od tych insynuacji. Chcesz człowieku tak pisać, to pisz. Natomiast nie myśl, że udało Ci się zrobić uczciwą i rzetelną dekonstrukcję z tym swoim rzucaniem „git gud” w przypisie i sugerowaniem antyintelektualizmu. 

Mam też nadzieję, że tym razem odpowiedzi na krytykę nie będę musiał publikować w sieci na własną rękę jak to było z inbą slamową, a „Kontent” nie okaże się kolejnym „Małym Formatem” – naprawdę niewiele kosztuje umieszczenie na stronach czasopisma tekstu, w którym ktoś próbuje bronić swoich pozycji intelektualnych po wyraźnych zaczepkach (czy jak to jest w tym przypadku, nierymującym się disie).

Jakkolwiek głęboko czułbym się potraktowany niesprawiedliwie, to przyznam jedno: mój pierwszy tekst był paraliteracki, utopijny i cukierkowy. W tamtym czasie zachłysnąłem się myślą, że wszyscy ludzie mogą być fajni i mogą współpracować, żeby zmieniać świat na lepsze. Pod tym jednym względem byłem kompletnym idiotą. 

Postaram się dokonać rekapitulacji głównych założeń mojego pierwszego tekstu, ale sformułuję je bogatszy o dwa lata doświadczeń pracy na (mniej więcej) 1/8 etatu na uczelni. Tym samym będzie to jednocześnie ich reinterpretacja do wymogów roku 2024:

  1. Punktowanie pracy naukowej jest narzędziem kontroli nad środowiskiem naukowym (patrz: lista czasopism i mechanizmy finansowania). W związku z tym jako system kontroli punkty dają polityczną władzę nad akademią i bez ich usunięcia wszelka próba reformy akademii i zwiększenia wolności naukowej nie jest możliwa.
  2. Istnieje wyraźny rozdźwięk pomiędzy władzami uniwersyteckimi i najbardziej uprzywilejowaną częścią akademii (powiązaną przez swoją pozycję z różnego rodzaju władzami politycznymi) a idealistycznym prekariatem akademickim. Poza strajkiem kobiet dorzucę tu jeszcze przykład z niedawnych protestów akademickich w obronie ludności palestyńskiej.
  3. Istnieją dwa typy obiegów krytycznych, a każdy z tych obiegów wymaga innego języka krytycznego (mam tu na myśli raczej spektrum niż wyraźną granicę): krytyka metaliteracka (hardcorowcy z pierwszego tekstu) skierowana do wąskiego grona osób specjalizujących się w literaturze jako swego rodzaju branży czy głębokim hobby; krytyka popularyzatorska, której rolą jest przede wszystkim rzetelne wsparcie osób czytających (casuali) niezależnie od ich obecnego poziomu kompetencji, rozwoju czy zaangażowania w literaturę. Mój pierwszy tekst był apologią tego drugiego rodzaju krytyki i jednocześnie taką sobie próbą pisania bez zdradzania podłoża intelektualnego (czasem piszę, że jestem konstruktywistą utopijnym, ale ten mój kierunek to raczej rodzaj intelektualnej patainstytucji). 
  4. Obecna krytyka literacka jest tekstocentryczna i nie bierze pod uwagę, że jest krytyką określonego wymogami technologicznymi medium, w którym technologia ta wyznaczyła ramy gatunkowe (koncepcja tomu poetyckiego, rozdziały powieści czy nawet kategoria zwięzłości, wynikająca z ograniczeń powodowanych przez druk). Tym samym doszło niedawno do znaczących pominięć – np. z obiegu literackiego została wykluczona cała oratura, która jest ważną częścią literatury i samej literatury nie da się bez niej właściwie zrozumieć.
  5. Splot wielu czynników prowadzi do alienacji osób zajmujących się krytyką, które jednocześnie finansują życie poprzez kariery naukowe. Czynniki te pośrednio lub bezpośrednio prowadzą do tłumienia potencjału krytycznego i zamykania go w bezpiecznym panoptykonie ustalonych pozycji (takich jak np. dekonstrukcja tekstów [mam tu na myśli przypadki, gdy sama pozbawia się politycznej sprawczości w przekonaniu, że krytyka nie jest jednym z narzędzi społecznej zmiany – G. J.]). Do takich czynników zaliczyłbym: próby kontroli nad środowiskiem naukowym, modele jego finansowania, zawężenia wynikające z kontroli dyscyplinowej oraz szereg czynników, które można wyjaśnić tylko, jeśli literaturę zrozumiemy jako obieg złożony nie tylko z dzieł, ale też z dofinansowań, wydawnictw, ministerstw, stypendiów, nagród, czasopism, NGOs, instytucji, lokalnych i branżowych środowisk i mechanizmów rynkowych oraz obiegów alternatywnych.
  6. Budowanie środowisk literackich jako inkluzywnych obiegów alternatywnych (ziny, podcasty, slamy, otwarte mikrofony, turnieje jednego wiersza, stowarzyszenia, małe wydawnictwa) oraz aktywne włączanie się w kwestie niebranżowe przez osoby zajmujące się krytyką literacką proponuję jako metodę zmiany sytuacji. Upatruję w tym nadziei na zmianę, bo zjawiska te zaburzają obecne hierarchie i sposoby wartościowania (np. reinterpretują ideę talentu poprzez przekonanie, że powszechne pisanie literatury to przydatna życiowa praktyka, a nie grafomania).
  7. Absolutnie sprzeciwiam się wszelkim próbom mesjanizmu i antysystemowości – jestem państwowcem i budzi moje obrzydzenie wpisywanie mnie w kategorie czy to antychrysta czy samozwańczego guru. W mojej opinii odpowiedź leży w konstruowaniu tymczasowych społeczności – właśnie po to, by uniknąć sekciarstwa, kolesiostwa lub kultu jednostki i dać swobodę przepływu myśli przy jednoczesnym zapewnieniu bezpiecznej przestrzeni – szczególnie dla osób, które z różnych powodów mogą podlegać społecznym wykluczeniom, bo nie wpisują się w obecnie kontrolującą normę.

Chciałbym wprost odpowiedzieć na jeden z zarzutów Memeszewskiego: absolutnie moją intencją nie było pomijanie tekstu Pawła Majcherczyka, który zresztą daje ciekawą aktualizację pozycji klerka, czyli hardcorowego outsidera i dostarcza propozycji postaw antyakademickich (czy raczej akademię celowo pomijających) i dodaje, że dla nas wszystkich pisanie to eskapistyczna, nieodpłatna przyjemność oraz swego rodzaju natręctwo (w moim przypadku to jeszcze postępująca grafomania). Te nasze teksty dzieliło od siebie kilka miesięcy, nie jestem w kontakcie z redakcją, a strona „Kontentu” znowu taka bardzo przejrzysta to nie jest.

Michale Memeszewski, nie jestem antyakademikiem i być nie potrafię, bo całe swoje życie marzyłem o akademii. A gdy wreszcie to marzenie zrealizowałem, to zastałem gruzy swojego marzenia tam, gdzie miała stać świątynia. Jak widzisz, nie potrafię skonstruować tekstu bez apostrofy i odrobiny idealizmu – nawet teraz. Przez lata ryczeć mi się chciało nad tym moim marzeniem, później chciałem walczyć, teraz mam to [swoje marzenie o zmianach] gdzieś [choć kogo ja chcę oszukać, wciąż mi zależy, tekst ten pisałem na początku października, a od tego czasu nie przestałem myśleć o szansach na zmianę w akademii – przyp. G. J.] – pracuję w marketingu kultury, bo okazało się, że to mi daje więcej przestrzeni i swobody intelektualnej niż próba pięcia się po hierarchiach akademickich. Ale nawet teraz uważam, że tradycji akademii nie powinno się zaprzepaścić – bo niestety zgadzamy się w jednym: w tym, że potrzebujemy zrozumienia, że (jak to ujął kiedyś zgrabnie Paweł Potoroczyn w Teatrze Starym w Lublinie) to biznes jest częścią kultury, a nie kultura częścią biznesu.

I nawet teraz nie potrafię i nie chcę zrezygnować z akademii, bo boję się, że pozbawiony krytyki moich pozycji intelektualnych i ciągłego sprawdzania metodologii mógłbym odpłynąć i dać się ponieść, a metoda naukowa zachęca wciąż zarówno do podważania status quo jak i do ostrożności wobec swojego własnego rozumowania.

I zgodzę się też z wieloma rozpoznaniami z drugiej części Twojego tekstu oraz z tym, że prawdziwa krytyka akademii musi wyjść od zrozumienia podstaw światopoglądowych obecnego stanu rzeczy oraz z podważenia zestawu wartości, który doprowadził do obecnej sytuacji. Ja tylko nie chcę, żeby tu się zatrzymała, wolę żebyśmy zaczęli wprowadzać kluczowe zmiany.

Mam też nadzieję, że w kwestiach oratury wreszcie środowiska ją uprawiające przekonają krytyczną konserwę, a samo środowisko literackie będzie też częściej mówiło o swoich własnych zachowaniach toksycznych i próbowało je naprawiać. 

Nie jestem krwawym akademikiem, jestem akademikiem, któremu serduszko krwawi. I sam jestem tym faktem zażenowany.


Opublikowano

w

przez

Tagi: