Alexander The Ok

Geniusz jednostki jest konceptem autorytarnym sam w sobie.

Pomaga, gdy jesteś prześladowany w podstawówce za to, że myślisz trochę inaczej niż wszyscy i masz nieco inne zainteresowania, ale już na poziomie liceum przekonanie o własnym geniuszu staje się dla wielu klatką, z której wyjść jest coraz trudniej.

A co, gdy już osiągniesz sukces?

Podanie człowieka do wierzenia nigdy nie kończy się dobrze. Zresztą taki człowiek zazwyczaj zupełnie przypadkiem okazuje się facetem. Bo kobiety podane do wierzenia to raczej pokorne służebnice sprawy.

Geniusze biznesu pięknie w Polsce rymują się z Januszami biznesu (och, Tygrysie!). Działalność jednego człowieka nic nie wyjaśnia: trzeba wysiłku wielu osób, całych tradycji i kilku pokoleń, by powstały procesy, które ostatecznie będą się manifestowały w jednej osobie jak w znaku. Jeśli ktoś nawet spina to wszystko razem, to odpowiada raczej za splot niż za oryginał.

Niefajnie jest być geniuszem.

Geniusz nie może szukać pomocy, bo jest na to za wybitny.

Geniusz ma tylko apostołów, menadżerów, dowódców (ci są zapewne głupi, przecież to nie geniusz te wszystkie błędy popełnia).

Geniusz, gdy osiąga poziom celebrycki, musi coraz więcej wysiłku wkładać w ograniczanie kontaktów, bo za dużo ludzi go chce – żaden człowiek tego nie wytrzyma bez dobrego wsparcia.

Z drugiej strony geniusz jest zawsze podejrzany, bo może coś nam tak po prostu zabierze, bo może jesteśmy tylko częścią jego szalonego planu podboju świata, jesteśmy ceną za jego sukces.

Geniusz ma niemożliwe do uniesienia przez jednego człowieka obowiązki. Dam sobie spokój z przywódcami religijnymi i podam przykład człowieka, który nauczył się otwarcie opowiadać o swoich problemach: Barack Obama u Jerry’ego Seinfelda w „Comedians in Cars Getting Coffee” opowiadał o fizycznym bólu, który towarzyszy stresowi bycia prezydentem jednego z największych mocarstw.

Influencerzy pełnia dziś tę sama funkcję, co kiedyś święci i rycerze – ten jest od majsterkowania, inny od ojcostwa, tamta od bycia matką, ktoś inny jest naszym wzorcem aktywizmu, bycia fit, grania w piłkę i tak dalej (zadanie na kiedyś: sprawdzić czy działają tak też bodhisattwowie). Są wzorcem, na którym można się oprzeć, emanacją swoich wartości, deklaracją tożsamości. Im więcej ludzi ich obserwuje, tym bardziej sami przestają być ludźmi, a stają się symbolami. Zdjęcia coraz piękniejsze, wzrok coraz bardziej patrzy w niebo, światło wydaje się nie ich oświecać, a raczej z nich wydobywać.

Coraz więcej ludzi pracuje dla tego kapitału symbolicznego i na nim zarabia.

Świat intelektualny też ma swoich influencerów: Woolf, Eco, Joyce, Sartre, Plath, Kafka, Baudeliare, Žižek to tak samo style życia i myślenia o świecie, jak poszczególne dzieła. Nie chcę tu otwierać puszki mediów społecznościowych i współczesnych pisarzy i pisarek. Dość powiedzieć, że między publikacjami wielu z nich musi być non stop w największych sieciach, a jak ich nie ma, to fani i fanki stworzą im tam profile i będą ciąć na drobne kawałeczki każde ich zdanie. Jak są, to będą się wiecznie zmagać z tym, co mogą powiedzieć, a co prowadzi autostradą na stos. To inteligentni ludzie, więc szybko uczą się odróżniać te kontrowersje, które dadzą lajki myślących podobnie od tych kontrowersji, których lepiej nie dotykać.

Czy to źle, Jędrku? Nie, nie. Skądś my też musimy te wzorce brać. Jest nas dużo i nie wiemy jak żyć. Ta praca jest potrzebna. Piszący i mówiący nazywają. Jak nie oni, to kapłani wszelakich związków wyznaniowych w formie regularnych, mówionych felietonów.

Te zagubione chłopaki i dziewczyny z mózgami nietypowymi, życiorysami różnymi i tym przekonaniem, że ja sobie świetnie radzę z piłką w swojej głowie i nie interesuje mnie ta prawdziwa, potrzebują wzorców tak samo, jak każda osoba na tym świecie. Powiedz mi, na kogo się powołujesz, a powiem Ci, jaki rodzaj melancholii widać w Twoich memach.

Gorzej, gdy zawodowa duma przeradza się w plebsowanie reszty społeczeństwa.

Myślę, że najciekawsze rzeczy dzieją się we współpracy i rozmowie. I tu ważne rozróżnienie: nie w dyskusji zakładającej wygranych i przegranych, ale właśnie w rozmowie, gdzie ludzie nie przemawiają do siebie i nie próbują się przekonać, tylko także słuchają się i próbują się zrozumieć. W literaturze bardzo lubię jak Bartosz Wójcik zawsze o tej współpracy przypomina. Lubię też jak Dagmara Świerkowska i Adrianna Olejarka tak prowadzą slam w Poznaniu, że wszyscy czują się na niego zaproszeni od wejścia (ostatnio jak podcast nagrywaliśmy z Joanną Tabaką, to ona tak to doświadczenie poznańskie wyraziła, sorry Joanna, że spoileruję).

Choć też współpraca jest bardzo, bardzo trudna, a dynamika grupy bywa naprawdę różna. Dużo więcej wysiłku trzeba włożyć we współpracę, żeby była realną współpracą – natomiast we współpracy można całe zjawiska na nowo przewartościować na olbrzymią skalę.

Pisząc to wszystko nie jestem przeciwnikiem samotności, odłączenia się, dysocjacji. Wręcz przeciwnie. Gdybym wierzył swoim horoskopom, to pewnie myślałbym, że to gwiazdy sprawiają, że ja się chętnie zamykam w bardzo, bardzo, bardzo wąskim gronie.

Niedawno widziałem taki mem, w którym obrazki ułożone były na skali od Aleksandra Wielkiego, do takiego sobie Aleksandra. Każdy z nich był gorzej narysowany. Oczywiście mem był po angielsku, bo to nasza dominująca sfera oddziaływań i wzorców kulturowych. Cała nasza mitologia to teraz Marvel i DC (i może trochę Pokémonów).

Myślę sobie, że dobrze być Alexandrem The Ok. Zrezygnujmy z wybitności, jako sposobu konstruowania wzorców osobowych. Nie ulepszymy człowieka. Możemy za to ulepszyć życie człowieka. Sprawić, by sposobem na radzenie sobie z rzeczywistością nie było trzymanie się tego, że ktoś nam powie „jesteś inny/a/e niż wszyscy, nie przejmuj się nimi”.

Jeśli ktoś tak mówi, to pewnie w dobrych intencjach i z powodu przemocy wpisanej w źle zaprojektowany system.

Nie szukajmy kolejnych geniuszy, którzy zmienią rzeczywistość. Te zmiany dzieją się małymi, drobnymi krokami – najczęściej we wspierających się kolektywach (jak ktoś nie lubi lewicowego myślenia, to niech posłucha w podcastach jak to jest ze wzajemnym wsparciem w Dolinie Krzemowej).

Nie czekajmy na ratunek Supermana. NGO czy nawet zbiorowe zrywy pomagają lepiej. Znów: bohaterki i bohaterowie są potrzebni, bo dzięki nim jest w nas nadzieja, ale nie przenośmy tych fikcji na fikcje polityczne na białym koniu.

Sztuka nie musi być wyjątkowa, uniwersalna i ponadczasowa. Czasem po prostu wystarczy, że dobrze wyjaśni nam jeden rok, moment, dzień czy wieczór.

Ludzkie przeżycia są podobne do siebie, ale to kontekst nowych czasów ciągle coś zmienia i sprawia, że musimy przepisywać. Lubię to zdanie z wpisów blogowych Urszuli Le Guin (dziś go już nie szukam), które mówi, że sztuka jest najpierw aktualna, a dopiero później staje się uniwersalna. Bądźmy efemeryczni, unikajmy wybitności jak ognia.

Nie wszystko musi być piękne, czasem po prostu wystarczy, jeżeli coś jest ładne.


Opublikowano

w

przez